Bieg Rzeźnika – czyli droga na Mont Blanc – relacja Mariusza i Wiktora

Co prawda od Biegu Rzeźnika minęło sporo czasu, ale dopiero kilka dni temu Wiktor i Mariusz ustalili wspólną wersję relacji z zawodów i przesłali ją do Nas. Warto się z nią zapoznać z kilku powodów. Po pierwsze był to pierwszy start ultra Mariusza i Wiktora, po drugie zawody w Bieszczadach są pierwszym z etapów drogi na ULTRA TRAIL MONT BLANC. Zgodnie z wymogami regulaminowymi w zawodach mogą wystartować zawodnicy z odpowiednią ilością punktów w tzw. biegach kwalifikacyjnych. Kolejny etap drogi w Alpy Mariusza i Wiktora to ultramaraton „Chudy Wawrzyniec”, który odbędzie się 11 sierpnia 2012 r. Poniżej możecie zapoznać się z długo oczekiwaną relacją z Biegu Rzeźnika Wiktora i Mariusza.  

Pewnego dnia w pewnym mieście, w głowie osoby o imieniu Wiktor powstał pomysł, aby pobiec sobie UTMB w 2013r. Powiedział o tym Mariuszowi który pomyślał, że to całkiem ciekawy pomysł. I tak oto powstaje relacja z ich dążeń do zrealizowania celu czyli zbierania punktów na UTMB.

Pierwszy Przystanek „Bieg Rzeźnika” 2 Punkty

Noc z środy na czwartek, wsiadamy do busa i ładujemy zabawki na pakę. Trzeba przed biegiem jeszcze troszkę popracować i porozwozić towar do klientów. Jadąc na południe Polski zmieniamy się co kilka godzin za kierownicą, aby być w miarę wyspanym na miejscu. Jedziemy przez piękne regiony, które oglądamy za szybą.  Zatrzymując się po drodze u klientów zastanawialiśmy się jak by było mieszkać w tych terenach i trenować w troszkę bardziej górzystych terenach niż nasza Łódź. Mimo, że w LDZ jest dużo miejsc do trenowania nie może się to równać z tym jak ktoś od razu pod domem ma dość ciekawy podbieg 😉

Tak czy siak wylądowaliśmy po drodze w Rzeszowie godz 8:30 rano śniadanie w McDonald’s pożywny bekon z jajkiem, mocna kawa to to czego nam najbardziej potrzeba po w miarę nie przespanej nocy,  później małe zakupy w aptece, aby uzupełnić zapasy na trasę (no-spa, wazelina, itd.). Jeszcze tylko zakupy w spożywczym i ruszamy dalej w trasę, aby zdążyć do biura zawodów.

Godzina około 12:00 dojeżdżamy do Cisnej, szukamy miejsca, aby zaparkować nasz domek na kółkach. Znajdujemy, parkujemy i idziemy na biura. Mariusz idzie po piwo dla nas bo okazuję się, że biuro zawodów będzie otwarte dopiero za jakiś czas. Spotykamy Dariusza i chwilkę z nim rozmawiamy. W biurze dostajemy pakiet startowy 3 worki na przepaki, naklejki na worki, koszulki, nr startowe itd. 

Idziemy do auta uszykować rzeczy na przepaki. Po spakowaniu czas iść na jakiś posiłek i wypić sobie piwko, aby lepiej się spało przed biegiem (oj przydało się).  Duży posiłek z mięska i frytek odpalenie kompa, sprawdzenie wiadomości na kompie, lody (rozmowy z kolejnymi znajomymi) i powrót do auta, aby chodź chwilkę zamknąć oczy jeszcze przed odprawą. Rozkładamy się na pace samochodu na miękkim materacu. Sen przychodzi nam z łatwością na szczęście telefony, zegarki ustawione na 17:30 aby zdążyć na odprawę. 

Godz. 17:30 pobudka szybka akcja ubrania się i zabrania worków, aby zanieść do biura zawodów. Tam na nas czeka pasta party, „słuchamy z zaciekawieniem” Organizatorów, którzy opowiadają o szczegółach trasy odkładamy worki z rzeczami na przepaki. Kilka papierosów, piwo i idziemy spać dalej do samochodu. Zegarki ustawione na 1:30 w nocy. Prosimy w razie czego ludzi którzy spali obok w samochodzie, aby nas obudzili jak byśmy zaspali.  

Godz 1:30 Pobudka, budziki dzwonią, walenie w drzwi samochodu czas wstawać. (Żal nam trochę ludzi, którzy przyjechali „ekstra” samochodami i próbowali spać na przednich siedzeniach.) Szybka toaleta, sprawdzenie ekwipunku. Czas do autobusu który nas zawiezie na start. Chwilkę po 2:00 siadamy w autobusie nie pewni do końca tego na co się porwaliśmy.

„Komańcza-Cisna”

Wysiadamy w Komańczy cel zdążyć do WC przed startem 😀 Chwilka rozciągania, pamiątkowe zdjęcia i słychać wystrzał sygnalizujący start. Ruszamy z ostatniej pozycji wiemy, że nasze założenie jest jedno ukończyć bez większego stresu. Wystarczy nam, abyśmy się tylko zmieścili w limicie. Piękna noc gwiaździste niebo czołówki odpalone i niczym w filmie „13wojownik” fala światła stworzona przez nasze latarki płynie przez las. Tempo spokojne konwersacyjne mijamy ludzi. Co chwilę hamując się nawzajem, aby nie biec za szybko. Zaczyna świtać można wyłączyć lampki i schować do plecaka. Szybkie rozmowy z innymi biegaczami. Spotykamy zawodników z Olsztyna jeden z nich ma żelki w plecaku przez co nazwaliśmy ich „żelki”. Pierwszy strumień i kłopot czy przejść czy przebiec? Decydujemy się na opcję nr 2. Buty wilgotne ale nie zwracamy na to uwagi. W końcu nie jesteśmy tutaj, aby rozczulać się nad sobą. Przed nami pojawia się górka, oj ciężka nie kończąca się górka. Niestety na tym odcinku trasy z Komańczy do Cisnej nie możemy wyciągnąć kijków z plecaka, aby sobie pomóc… Wchodzimy na górę po czym szybko przechodzimy do biegu. W końcu w założeniu mieliśmy, że po płaskim i z górki biegniemy, a pod górę idziemy w miarę szybkim tempem. Podziwiamy piękny wschód słońca, który nas witał z lewej strony. Kilka zdjęć na kolejnym podejściu i biegniemy dalej. Po 2:20 docieramy do wodopoju. Szybkie uzupełnienie płynów i biegniemy dalej. Po drodze dowiadujemy się, że teraz będzie z górki i można troszkę nadrobić. Zbiegi rzeczywiście były, ale wcale nie łatwe…. Z czego przykładem był ostatni z nich pod wyciągiem przed samą miejscowością „Cisna”, doprowadził nas do lekkich kontuzji kolan. Odcinek z wyciągu do przepaku mimo, że z górki idziemy marszem po asfalcie. Z daleka widzimy dziewczynkę z lornetką wypatrująca nr startowe i krzycząca do innego dziecka podając mu numer. Tamten szuka naszego worka z rzeczami który zostawiliśmy na przepak. Mariusz na szybko skoczył do samochodu zostawić zbędne rzeczy. Odpalam papierosa, Mariusz w drodze powrotnej z samochodu przynosi kawę i herbatę, która na nas czekała w punkcie kontrolnym i można jej było wypić do oporu. Jedzenie, picie, zmiana skarpetek, butów. Sprawdzenie czasu ponad 1h zapasu, kilka szybkich telefonów i dalej w trasę.

„Cisna-Smerek”

Ten odcinek można nazwać tylko jednym określeniem jedno wielkie podejście. Spotykamy zawodnika, który ma skurcze częstujemy go no-spą. Idziemy dalej, nasze kontuzje dają się nam we znaki. Co kilkaset metrów postoje, zawodnicy mieszają się jak pionki na szachownicy. Spotykamy „Żelki” i idziemy w górę. Znów postój z bólu, odpalam papierosa, dogania nas para którą częstowaliśmy no-spą, dostajemy w zamian ketonal jeszcze chwila i idziemy dalej. Docieramy na Małe Jasło, Jasło i Ferczate (piekne widoki na całe beskidy, aż ciężko się oprzeć i robimy kilka zdjęć). Pytamy się turystów ile jeszcze do miejscowości Smerek pocieszają nas że im ta trasa zajmuje około 1,5h, ale nam to powinno zająć około 45min. Z bólem zaczynamy zbieganie w dół po błotnistych ścieżkach do kolejnego przepaku w Smerku. Wybiegamy z lasu z zbaczamy z „Czerwonego Szlaku” na „Drogę Mirka”, czyli nie całe 5km nie kończącej się krętej drogi po asfalcie. Spotykamy „Starych Rzeźników” którzy już nie raz pokonywali ten piękny beskidzki szlak. Na szczęście dla nas pocieszają i mówią 

„-Jak w Smerku będziecie mieć około 1godz zapasu to na metę dotrzecie nawet jakbyście się czołgali – ale pamiętajcie, aby na przepaku wziąć kurtki bo jak będziemy szli szczytami to nas wywieje”

Oj to były dla nas bardzo pokrzepiające słowa…

Droga Mirka ma się ku końcowi Mariusz rozmawia przez telefon, powoli wyłania się nam kolejny przepak w Smerku. Na miejscu papieros, uzupełnienie płynów zmiana skarpetek, zabranie bułek. I idziemy dalej w górę….

„Smerek-Berehy Górne” 

Zaczynamy wspinaczkę, kijki zaczynają grzęznąć w błocie, jeden-dwa kroki w górę i poślizg w dół. Z schodzimy ze ścieżki i idziemy bokiem aby chodź troszkę ruszyć w górę. Ciężkie podejście, kręte podejście powolna ciężka wspinaczka. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć że to najgorszy odcinek. Na trasie widać pierwsze oznaki tego co oznacza „Rzeźnik”. Widać bladego zawodnika, który ma głowę położoną na kolanach swojego partnera biegowego, dla nich oznaka to koniec biegu. Docieramy na górę Smerek z daleka widać Krzyż. Zakładamy koszulki na długi rękaw. I idziemy dalej. Ból coraz większy, ale nie ma szczypania się ze samym sobą trzeba ukończyć to co się zaczęło w końcu nie zostało, aż tak wiele do mety 🙂 Idąc szczytami nawierzchnia zmienia się na kamienistą. Nogi wykrzywiają się w każdą stronę, ale po takim dystansie nawet tego nie odczuwamy. Mija nas chłopak z GOPRu biegnący z ciężkim plecakiem, mija nas jak my mijamy dzieci na trasie. Słychać w oddali helikopter. W oddali widać kolejną ofiarę „Rzeźnika” zawodnik przykryty kocem termicznym, obok niego biega ratownik. Idziemy dalej…

Daleko na horyzoncie widać Chatkę Puchatka stamtąd tylko 2-3km do kolejnego punktu. Droga na dół wiedzie nas po krętych kamienistych stopniach czerwonego szlaku wprost do Berehy Górne… Uzupełniamy tylko płyny, bierzemy po bułce. Bo nie mamy już czasu na dłuższy postój trzeba ukończyć ten bieg.

„Berehy Górne – Ustrzyki Górne”

Ostatni fragment tego ciężkiego biegu zostało nam niecałe 10km trasy. Trasa wiedzie przez górę „Połonina Caryńska”. Idąc w górę przechodzimy przez kilka małych strumyków z których pijemy krystalicznie czystą wodę. Idziemy dalej w górę. Turyści klaszczą i życzą nam powodzenia na trasie. Doskwiera nam zmęczenie. Wchodzimy na górę gdzie spotykamy „Żelki”. Zaczyna padać deszcz z prawej strony o dziwo od dołu. Zimny lekki deszcz bardzo kojąco działa na nasze nogi, więc można chodź troszkę podbiec. Do mety zostało raptem tylko 2-3km „Żelki” pokazują nam zawartość torebki, która nas zainspirowała, niestety to nie były żelki tylko daktyle którymi sam częstują, jednak odmawiamy. Uznajemy, że skoro tyle wytrzymaliśmy to te daktyle będą dla nas dodatkową nagrodą na mecie. „Żelki” uznają że mogą jeszcze podgonić więc przyśpieszają i znikają nam z pola widzenia. Przed nami ostatnie ciężkie zejście z dużymi kamienistymi stopniami. Na szczęście są barierki, których się można trzymać. Schodzimy coraz niżej. Ostatnia polna w oddali widać Adama Klaina który robi zdjęcia, Mijamy go i odpalam fajkę. Wchodzimy na most, który jest 20-30m przed metą. Słychać oklaski, gratulacje. Dostajemy najcenniejszą nagrodę Ceramiczny Medal, który symbolizuje nasz wysiłek. Idziemy na ciepły posiłek, który czeka na nas przy stole. Dosiadamy się do „Żelków” i częstujemy się daktylami 😛 Mariusz zostaje przy stole, a ja idę dać odpocząć moim nogą w strumieniu (niesamowite uczucie). Po zmoczeniu nóg wracam do stołu, aby zjeść dolewkę. Po zjedzeniu wsiadamy do Autobusu, który zawiezie nas do Cisnej idąc dostajemy piwo na drogę. 

„Cisna- Zakończenie”

Gdy tylko dojeżdżamy idziemy do samochodu się przebrać i wracamy na afterparty. Organizatorzy dziękują zawodnikom, sponsorom, wręczają „talerze” dla najlepszych i dla tych co przebiegli wersję Hard.

Wiewiórki i inne zespoły grają, ale powoli czas się zbierać bo zamierzamy jeszcze w nocy jechać do Łodzi. Niestety po przejechaniu kilku kilometrów uznajemy że to nie ma sensu, więc kładziemy się na pakę i śpimy do rana. Poranną porą budzi nas słońce, szybka toaleta, włączenie Wiewiórek w samochodzie i powrót do domu 🙂

Dziękujemy poniższym firmom za pomoc w organizacji logistyki oraz sprzętu na ten bieg:

ARTWIT

FREEzstail

Brewkam

Project GrafMaDa 

Oraz wszystkim z biegampolodzi.pl i OKB BbL za wsparcie psychiczne. 

Pozdrawiamy

Mariusz Brewka

Wiktor Kawka

biegampolodzi.pl TEAM & BbL

Powiązane Posty