XII Bieg Rzeźnika 2015 Biegiem po Piwo na podium „HARDCORA”

Jak było? Było dobrze aczkolwiek nie idealnie…Nasza para czyli Kamil Dąbrowski i Michał Brzeszkiewicz zmierzyła się po raz drugi z tym klasykiem polskich biegów górskich. W 2014 wyruszyliśmy na trasę jako zespół, który nigdy nie przebiegł ze sobą ani jednego treningu. Połączyła nas chęć rywalizacji, wiara we własne siły oraz w miarę podobny poziom sportowy (przynajmniej w biegach ultra, bo na ulicy Kamil jest ode mnie dużo szybszy). Taka mieszanka + doskonałe warunki na trasie, sprawiły iż w 100% udało nam się spełnić nasze chyba ambitne plany na 600 par zajęliśmy 10 miejsce (miała być pierwsza dziesiątka) z czasem 9:32:24 (miało być poniżej 10h).

Nie trudno się domyśleć, ale na 2015 podnieśliśmy poprzeczkę o poziom wyżej.

Cel: złamać 9h i zająć miejsce na pudle w Hardcorze.

Rzeźnik 2015 różnił się od poprzedniego przede wszystkim pogodą – było sucho na szlakach, ale temperatura i słoneczko mogły dać się we znaki. Tego obawialiśmy się najbardziej.

Po tym przydługim wstępie czas na konkrety.

Na start dotarliśmy komfortowo dzięki naszej ekipie wspierającej Jarkowi – ojcu Kamila i Ewie- jego dziewczynie. Plan był taki: pierwszy odcinek do przełęczy Żebrak przebiec spokojnie a pozostałe odcinki poprawić o kilka minut w stosunku do zeszłego roku.

Początek nie zapowiadał kłopotów. Do Cisnej biegło się wyśmienicie trzymając się w miarę precyzyjnie zakładanego planu. Pogoda była jeszcze wyśmienita – poranek był chłodny i pogodny. Zdecydowanie dobrze na psychikę działało to, iż mniej więcej już kojarzyliśmy trasę.

W Cisnej ja zabrałem plecak i kije, a Kamil uzupełnił wodę w bidonach. Odnośnie odżywiania na trasie staraliśmy się stosować do rad starych wyjadaczy – picie co 15min, jedzenie co 1h.

Od Cisnej w temacie jedzenia (w moim przypadku) zaczęły się kłopoty – próba zjedzenia batonów, bakalii lub żeli powodowała odruch wymiotny. U Kamila też nie było lepiej – mieliśmy napierać mocniej a jego „silnik” nie dawał rady wykrzesać z siebie 100 % mocy. Szargani wątpliwościami co będzie dalej na trasie dotarliśmy przez Jasło do „drogi Mirka”. Ta minęła nam dobrze, tym bardziej iż po drodze udało nam się wyprzedzić parę która w zeszłym roku była przed nami.

Przepak we wsi Smerek to była dla mnie prawdziwa oaza na pustyni. Wreszcie normalne jedzenie, które mój żołądek tolerował: pieczone ziemniaki, pomidorówka, bułka – 3 minuty i dalej w drogę. (Bylibyśmy idealnymi klientami fast foodów – zjedz dużo i spieprzaj Emotikon wink W Smereku oddałem Kamilowi jeden ze swoich kijów, licząc na to iż ułatwi mu to trochę podchodzenie.

Połonina Wetlińska to walka na całego – energii trochę przybyło, ale temperatura wzrosła. Patrząc na zegarek co raz bardziej martwiła mnie świadomość iż nasze założenia wynikowe oddalają się od nas w szybkim tempie. Nawet pozdrawiający nas turyści nie budzili mojej sympatii.

Przeturlaliśmy się jakoś przez pierwszą z połonin , szybkie picie w Berehach i w górę na Caryńską.

Po wyjściu na grzbiet Kamil zyskał drugie życie, a u mnie była huśtawka nastrojów i formy raz lepiej raz gorzej. Tempo napędzała świadomość że ciągle mamy szansę na złamanie 10h i osiągniecie wyniku z kategorii -” przyzwoity”. Na całej trasie nasza pozycja kręciła się pomiędzy 15 a 20 miejscem i tak zostało do mety w Ustrzykach Górnych.

Przekroczyliśmy ją na 15 pozycji z czasem 9:51:45.

Co robić dalej nie było żadnych wątpliwości – napierdalać!!!, tym bardziej iż na trasę Hardcora wyruszył tylko jeden zespół. Zrobił to 30 min wcześniej więc na walkę o pierwszą pozycję dziś nie było szans.

Na mecie strzeliłem piwko i próbowałem zjeść sałatkę z kuskusa, ale była za sucha i ciężko ją było przełknąć. Nie było co dalej zwlekać przed nami pozostało ok 20 km i ok 1700 m przewyższenia do mety nr 2 w Wołosatem.

Jeszcze w lesie przed wyjściem na połoniny okazało się że mamy ogon. Szedłem lekko z przodu i nie wiedziałem jak dużą mamy przewagę. Wszystko wyjaśniło się po wyjściu ponad krawędź lasu. Mieliśmy tylko 3 min przewagi. Wnioski były jedne – zero mocy i rywale na karku – przesrane…

W tym momencie zebraliśmy się w sobie i rozpoczęliśmy ucieczkę. Wydawało się , że wszystko idzie dobrze…, ale w połowie trasy czyli po minięciu przełęczy pod Tarnicą i trawersie w kierunku Halicza oglądam się i widzę naszych rywali 100 m za nami. Tego dnia panowały doskonałe warunki dla turystów pieszych i to nas uśpiło – trudno było ocenić czy za ktoś nam zagraża, bo oglądając się za siebie widzieliśmy tabuny ludzi ciągnących gęsiego na szlaku.

Nie byliśmy w stanie nawiązać walki i straciliśmy na 88 km 2 miejsce. Po cichu liczyłem na to iż odegramy się jeszcze. Moje przewidywania prawie się sprawdziły.

Od 90 km rozpoczął się siedmiokilometrowy zbieg z przełęczy brukowaną drogą w kierunku Wołosatego. Na krętej drodze 2 razy nawiązaliśmy kontakt wzrokowy z naszymi rywalami – mając ich prawie na ostrzu noża. Niestety kiedy nas zobaczyli oni również dostali nowej porcji energii. Ostatecznie na metę wpadliśmy 1min 44s po nich z czasem 13:22:48 na trzecim miejscu.

W rozmowie po biegu nasze wspólne konkluzje były dwie: nic nie poradzisz na dyspozycję dnia i to że najważniejsza jest drużyna i wsparcie na trasie.

Było pierwsze podium więc czas na podziękowania:

– dla Kamila za to że nawet na chwilę się nie podał mimo gorszej dyspozycji dnia

– dla mojej żony że pozwala mi spędzać tyle czasu na treningach

– dla Krzyśka Bajery za trening sprawnościowy

– dla Roberta Nowickiego za wsparcie fizjoterapeutyczne

– dla kolegów i koleżanek z tras biegowych za wspólne treningi.

Pozdrawiam

Michał Biegiem po Piwo TEAM

foto by Fundacja Aktywne Trzemeszno i Joanna Wielgus

Powiązane Posty