Nocne tuptanie w Kaliszu Roberta Sobczaka

W nocy 28/29 czerwca br. odbył się 9. bieg od zmierzchu do świtu w Kaliszu. Byłem tam rok temu i spodobało mi się tego typu impreza biegowa. W tymże roku do Kalisza przyjechała silna ekipa z ziemi łódzkiej i okolic. Był Darek Stawski, Jarek Feliński, Jarema Dubiecki, Michał Pawlak, Piotr Hanczka oraz oczywiście Bartek Grzegorczyk ze swoją niezniszczalną Mileną 🙂 Ja byłem nastawiony na wynik 65km minimum i przed startem jeszcze motywowałem się do współbiegaczy, że 65 musi pęknąć. Ale w myślach miałem cyfrę 70km. Wiedziałem, że stać mnie na złamanie 70km. Start ten traktowałem jako solidne przetarcie przed Transjurą (163km). Bieg miał charakter towarzyski. Kto chciał to walczył, ścigał się. Zaczęliśmy o godzinie 21:20 wraz z zachodem Słońca. Ustawiło się nas około 100 osób. Z tymże większość miała w planach zrobić półmaraton lub maraton. Koniec biegu był przewidziany na godzinę 4:32 razem ze wschodem centralnej gwiazdy Układu Słonecznego. Wśród nocnych zakapiorów znane nazwiska prawdziwych harpaganów jak choćby Robert Derda „Marinero”, Adam Prokopczuk, czy jeden z największych talentów biegów ultra w Polsce młody wilk Andrzej Radzikowski. Przed starem było raczej wiadomo kto obstawi pudło a nawet kto wygra 🙂

Trasa wiodła asfaltem i parkową alejką. Pętla liczyła 3km wg organizatorów choć gps wskazywał 2900m. Z początku biegło mi się znakomicie. Miałem w głowie ustalone walczyć walczyć walczyć. Cały czas kogoś się mijało pozdrawiało więc na samotność miejsca nie było 🙂 Wraz z upływem czasu uczestnicy się wykruszali. Nie każdy może sobie pozwolić na całonocne bieganie. Ja starałem się trzymać planu. Obiecałem, że po 30km wypiję piwo. I tak też się stało. Co kółko można było uzupełnić płyny czy posilić się ciastami domowej roboty. Po wypiciu piwa poczułem nagle po paru kilometrach przypływ energii, która gdzieś tam wcześniej zaczynała się ulatniać. Utrzymywałem dobre tempo. Zawsze poniżej 6min/km. Co pętle stawałem by napić się i zasilić baterie kaloriami.

Po 5 godzinach przebywania w ruchu na trasie rozpoczął się kryzys. Żołądkowo-wątpiący. Objawia się on tym (przynajmniej u mnie), że rewelacje w żołądku powodują wątpliwości czy to co robię ma sens i po co to komu? Trwało to około 4km czyli jakieś 23 minuty. Spoglądałem na czas. Jest dobrze. Wiadomo tempo spadało bo organizmu nie oszukam. Ale trzymałem się planu. Utrzymać to i 70km pęknie 🙂 W głowie motywacja „Jestem mocny”, „Kocham biegać”, „Biegnę najlepiej jak potrafię”.

Godzina 4 nad ranem. Zaczyna widnieć. 66km w nogach. Jeszcze tylko 4km 🙂 Ból jest. Ale przecież nie minie za minutę. Życie mnie nauczyło przyzwyczajać się do bólu. To mój Przyjaciel. Jeśli nie mogę go pokonać to go zaakceptuję, wezmę za dłoń i będziemy razem kroczyli naprzód. Gdy zostawało kilkanaście minut do końca biegu uczestników (została ich garstka) kierowano na małą 400m pętlę. Miałem 69km. Pytam Milenki ile ma. 70km. O nie! Muszę być choć raz lepszy 🙂 Myślę sobie zrobię 5 małych kółek. Akurat też na małą pętelkę wbiegał Andrzej Radzikowski. Trzymam z nim. Tempo 4:40/km… On tak całą noc biegał…

Ostatecznie nabiegałem 71km co jest dla mnie w pełni satysfakcjonującym rezultatem potwierdzającym, że treningi nie idą na marne 🙂

Zwyciężył ten co miał wygrać. Wspominany Andrzej Radzikowski 95,4km. Drugi był Adam Prokopczuk 89km a 3 miejsce wspólnie podzielili Robert Derda i Paweł Nowak 81,4km. Wśród pań bezapelacyjnie wygrała Milena Grabska (no bo kto by inny) 70,2km bijąc tym samym rekord biegu. Drugie miejsce zajęła Magda Musiał 45km, a 3 Basia Gil 37,2km. Ja ze swoimi 71km uplasowałem się na 8 miejscu. Za rok też pewnie się pojawię w Kaliszu bo warto choćby ze względu na luźny charakter biegu. 

Powiązane Posty