Monte Kazura

Ursynów, park rozrywki, bilet wstępy 20/30zł, płatne na miejscu. Atrakcje? Rollercoaster. Czas? To zależy tylko od Ciebie jak długo będziesz się tam ‚bawić’. Nudności gwarantowane. Ale o co chodzi tak naprawdę? „Monte Kazura, to bieg w Warszawie, raz w miesiącu, syta trasa z górskim charakterem, w następną środę 9 lipca, 20 zł albo 30 zł opłata, start o 19. Jakbyśmy jednym autem pojechali szykuje się dobra zabawa za małe pieniądze”… W taki sposób Adam przedstawił wszystkie plusy domniemanego biegu. Długo się nie zastanawiając, trzech amatorów biegania: Adam, Darek i ja podjęło decyzję o starcie w zawodach. 

W środę o 16.30 rozłożyliśmy się w aucie i mknęliśmy – o ile takowe sformułowanie nie jest nadużyciem w stosunku do Punto w holenderskim gazie, z trzema pasażerami przez A2, w stronę miasta stołecznego. Gdy dotarliśmy na miejsce – byliśmy sporo przed czasem – naszym oczom ukazały się wzniesienia. Mają rozmach skurwiXXXX – teren przypominał trochę okolice Rudzkiej góry, był tylko bardziej pofałdowany – ktoś z nas przytomnie skwitował. No nic, trzeba znaleźć biuro zawodów – dodała inna osoba, kiedy przechodziliśmy obok białego furgonu. I niemal w tej samej chwili, jak gdyby sformułowanie to było zaklęciem wywołującym Dżina z bajki o Alladynie, boczne drzwi busa otworzyły się a gość, który nimi sterował z uśmiechem oznajmił, iż przyjmuje zgłoszenia na bieg. Odebraliśmy niezbędnik przedstartowy (numery i chipy) i ruszyliśmy na rekonesans trasy. 

Osobiście myślałem, że będzie to łatwe 5km. Pewnie zafundują nam wspomniane w opisie trasy trzy pętle, z dwoma podbiegami i tyle. Coś jak nieszczęsne podbiegi na połówce Szakalów lub naszej Justynowskiej Dyszce – nic bardziej mylnego.

Około 30min przed rozpoczęciem biegu, organizatorzy zaczęli montować bramę start/meta i punkt pomiaru czasu. Ludzi przybywało, a my czuliśmy się coraz mniej pewnie, nawet nasze uśmiechy i żarty zdawały się zawierać w sobie pewnego rodzaju gorycz.

Nieuchronnie zbliżał się czas startu. Ustawieni w drugiej linii, po wspólnym odliczaniu ruszyliśmy pagórkowatą trasą. Na podbiegach było ciężko, na zbiegach, chyba jeszcze ciężej – zwłaszcza, gdy dawałeś z siebie maksa na podbiegu, wtedy podczas zbiegu nogi uginały się bezwiednie i trzeba było zachować czujność, by nie zaliczyć spektakularnego ślizgu. Co tu się dzieje?! Oddech zgubiłem zanim jeszcze zdołałem ukończyć pierwszą pętlę, a przecież kupiłem zestaw powiększony o trzy takie rundy! Szczęśliwie całej naszej trójce udało się ukończyć pięciokilometrową trasę, o którego trudności mogą świadczyć wyniki odbiegające od naszych rekordów na 5km. Zmęczeni, zadowoleni i śmiejący się z własnej naiwności i niefrasobliwości wróciliśmy do domu na końcówkę pierwszej połowy meczu Holandia – Argentyna. 

Bardzo podobał mi się ten bieg. Atmosfera była świetna, ludzie jakby mniej przypadkowi jak to ma miejsce na bardziej masowych biegach ulicznych. Nikt się nie spinał, nikomu nie przeszkadzało, że zapłacił 20zł jedynie za pomiar czasu, oznaczenie trasy i możliwość pościgania się z innymi zapaleńcami. Bez jakichkolwiek pakietów startowych – przy odrobinie dobrej woli można by podciągnąć pod to wodę nalewaną do kubeczków dla chętnych uczestników – bez koszulek, batonów, ulotek, reklamówek itd. Przyjechaliśmy, pobiegliśmy i pojechaliśmy z powrotem bogatsi o kolejne doświadczenia biegowe.

Galeria by Dominika Kaczorka

Goliński Dariusz: Dycha Justynów-Janówka

Rzeczyca Adam: Night Runners Łódź

Socha Miłosz: Trucht-com , Dycha Justynów-Janówka

Pozdrawiam
Miłosz Socha
zdjęcia: Dominika Kaczorka

 

Powiązane Posty