Marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia.

Zdecydowana większość biegaczy na nartach żyje w przekonaniu, że w Polsce jest tylko jedno miejsce gdzie można pobiegać na profesjonalnie przygotowanych trasach. Mimo, że należę do mniejszości, to moje biegówki również szusowały wyłącznie po trasach w Jakuszycach. W ten weekend się to zmieniło, a zarazem spełniło się moje wielkie marzenie. Marzenie, które „wykiełkowało” jeszcze kiedy byłem uczniem szkoły podstawowej czyli być jak Tomasz Sikora – biathlonistą.

W miniony weekend na Jamrozowej Polanie w Dusznikach Zdroju odbyły się biathlonowe Mistrzostwa Polski Amatorów i Mastersów. W gronie startujących nie mogło zabraknąć mojej osoby. Jednak droga do mojego startu w zawodach biathlonowych była bardzo długa.

Na początku liceum rozpocząłem przygodę ze strzelectwem sportowym. W ciągu pięciu lat udało się wygrać nawet parę zawodów. Nawet myślałem przez jakiś czas o sekcji strzelców wyborowych w wojsku. Na studiach do strzelectwa dołączyły starty na biegówkach, czyli już mały krok od biathlonu. Szło całkiem nieźle. Było 38 miejsce (2 wśród studentów) w Biegu Piastów, 4 lokata w Akademickich Mistrzostwach Dolnego Śląska czy też brązowy medal na Mistrzostwach Polski Amatorów. Okres studiów to czas kiedy było znacznie mniej obowiązków i więcej wolnego czasu na długie wypady do Jakuszyc. Był to na pewno lepszy moment by zadebiutować w biathlonie niż obecnie. Ale zawsze było jakieś ale.

Tak więc pozostawało mi robić małe kroczki. Jednym z nich był zakup nart z Dynamitu Chorzów po moim idolu. Tak więc od paru lat biegam na nartach po panu Sikorze. Mimo, że moja waga przez te parę lat nieco odbiegła od założonej dla tych nart to są one dla mnie jak „królicza łapka”, z którymi się nie rozstaje. Są małe odstępstwa czyli bieganie na treningach po trasach nie przygotowanych, tam w ruch idą mniej cenne narty.

Po studiach z racji braku czasu rozstałem się ze strzelectwem, tak więc z biathlonu pozostały mi jedynie biegówki. Od kiedy jednak w moim życiu zagościły psy – Siberian Husky (czyli już 8 lat) to bardzo rzadko bywałem na zawodach narciarskich. Poza oczywiście zawodami w skijoringu czyli dyscyplinie sportu psich zaprzęgów, gdzie narciarz biegowy startuje z jednym bądź dwoma psami.

I tak po 15 latach kibicowania biathlonistom przed telewizorem, w sobotę 21 lutego 2015 roku dokładnie o 11:30 sam stałem się choć to mocno powiedziane biathlonistą.

Ruszyłem na trasę całkiem mocno, jak na kogoś kto w tym roku tylko 3 razy miał narty na nogach. Z czego raz wczoraj. Pierwsza 2,5 km pętla w 8 minut i 10 sekund. Czas na strzelanie. Myślałem, że ta część zawodów będzie to moją mocną stroną bo w styczniu bo 5 latach przerwy zrobiłem sobie mały trening strzelecki, który wypadł całkiem nieźle. 3 pudła na 20 strzałów. Tymczasem na strzelnicy w Dusznikach dopiero za czwartym razem trafiłem i w sumie pierwsze strzelanie z 4 błędami i 600 metrów na rundach karnych. Na drugiej rundzie na pierwszym podbiegu moje serce zabiło jeszcze mocniej choć tętno na garminie i tak wskazywało, że jest już maksymalne. Tym razem to nie ja kibicowałem najlepszej obecnie reprezentantce Polski w biathlonie tylko ona mnie. Dopingujące okrzyki hop, hop Weroniki Nowakowskiej-Ziemniak  zmobilizowały mnie do jeszcze mocniejszej pracy dzięki czemu  druga pętla wypadła tylko 2 sekundy gorzej od pierwszej. Strzelanie zacząłem dobrze, bo pierwsza tarcza opadła, niestety kolejne już nie chciały. Mimo, że przed strzelnicą jest długi zjazd gdzie można odpocząć to moje tętno sięgało zenitu, więc w sumie nie dziwne, że ciężko było trafić. To zupełnie inne strzelanie niż to, którego doświadczyłem przez lata. Teraz wiem jak to jest strzelać po maksymalnym wysiłku na trasie i złego słowa nie powiem jak „dziewczyny” na zawodach pudłują, tym bardziej ostatni strzał decydujący często o medalu. Po kolejnych dodatkowych 600 metrach ruszyłem na ostatnią pętle. Mimo, że pokonałem ją szybciej niż na piątkowych treningach, strasznie się dłużyła. Wręcz na największym podbiegu czułem, że stoję w miejscu. Trzecie okrążenie w 8:50, w sumie 32 minuty i 40 sekund z czego pobyt na strzelnicy i rundach karnych zajął blisko 8 minut.

Wynik był sprawą drugorzędną, tym bardziej, że konkurowałem ze sporą stawką byłych biathlonistów. Miejsce 21 wśród 34 panów było do zaakceptowania, tym bardziej, że przede mną zawodnicy biegali znacznie mniejszy dystans, dzięki lepszej skuteczności na strzelnicy.

Kolejnego dnia, w niedzielę odbywał się bieg pościgowy czyli starty na podstawie strat z biegu sprinterskiego. Wstępnie bieg planowany był na dystansie 10 km z trzema strzelaniami. Jednak jak się okazało nie tylko dla mnie podbieg w połowie pętli był nieco za trudny by pokonywać go aż czterokrotnie tego dnia. Organizatorzy zapewne na podstawie głosów tych lepszych ode mnie, zmienili plany co do trasy i dzięki im za to. I tak o to z 10 kilometrów drugiego dnia zrobiło się 5600 metrów czyli 4 pętle po 1400 metrów. Tym razem tuż przed startem mieliśmy możliwość „suchego” treningu strzeleckiego, dlatego każdy mógł sprawdzić, na którym stanowisku karabinek najlepiej mu pasuje. Był to „strzał w dziesiątkę” bo wiedziałem już, że wczorajsze strzelanie wypadło kiepsko przez zły wybór stanowiska strzeleckiego. Chwilę później przyszedł czas na starty. Startowałem 11 minut i 4 sekundy po pierwszym zawodniku, jako 16 w kolejności. Ponieważ zdawałem sobie sprawę, że mam sporą przewagę nad kolejnymi osobami, a przede mną były w zasięgu dwie osoby to ruszyłem tak mocno jak to było możliwe na osobę, która przez ostatnie dwa lata miała w nogach aż 40 kilometrów na nartach. Na podbiegu cały czas widziałem zawodnika startującego przede mną więc była jeszcze większa motywacja. Na strzelnicy wydawało mi się, że byłem bardzo szybko. Tym razem, czujnik tętna i zegarek uznałem za balast, miała liczyć się tylko dobra zabawa. I taka była, również na strzelnicy. Wybrałem stanowisko pierwsze. Pierwszy strzał Panu Bogu w okno, drugi trafiony, trzeci znowu pudło, ale czwarty i piąty już celny. Szybkie 300 metrów na rundach i ruszyłem na trasę, oglądając się widziałem jak zawodnik startujący przede mną jeszcze pokonuje karne rundy. Było dobrze. Druga pętla też poszła szybko bo w końcu to tylko 1400 metrów, a i wysokość przewyższeń znacznie mniejsza niż na wczorajszej pętli. Ponownie pierwsze stanowisko. Drugie strzelanie zacząłem od białego kółka czyli strzału celnego, później pudło i następne dwa strzały celne. Przez chwilę pomyślałem, że dziś w trzech pobytach na strzelnicy mogę mieć mniej pudeł niż wczoraj podczas jednego strzelania i niestety piąty strzał nie trafiony. Po kolejnych 300 karnych metrach ruszyłem na trasę. Na podbiegu zauważyłem zawodnika startującego 2 numery przede mną. Znowu była motywacja do mocniejszej pracy. Na strzelnicy pojawiłem się niedługo po nim. Ponownie wybrałem stanowisko numer jeden. Niestety zacząłem od dwóch pudeł, na szczęście kolejne 3 tarcze opadły i do pokonania było znowu 300 metrów. Ruszając na ostatnią pętle w zasięgu wzroku nie było widać nikogo, więc i chęci do mocniejszej pracy nie było. Ale też bardzo się nie oszczędzałem bo wiedziałem, że to moje ostatnie chwile na Jamrozowej Polanie w tym roku. I tak po 24 minutach i 32 sekundach zakończyłem rywalizację w drugim dniu zawodów. Ostatecznie byłem 15, ale gdyby brać pod uwagę czas wyłącznie z drugiego dnia to miejsce oscylowało by koło 10.

Na koniec imprezy od organizatorów otrzymałem jeszcze mały upominek chociaż gabarytowo wcale taki nie był. Pierwszy raz chwalenie się czymś na facebooku – w tym przypadku spełnieniem marzenia udziału w zawodach biathlonowych przyniosło pozytywny skutek.

Ogólnie impreza bardzo udana. Nie tylko przez pryzmat sentymentalny, ale patrząc na nią z punktu doświadczonego już organizatora imprez sportowych. Jeśli siły i zdrowie pozwolą to będę uczestnikiem takich imprez w Dusznikach do końca życia.

I jeszcze refleksja odnośnie różnic między Jakuszycką i Jamrozową Polaną. Tak trudnych technicznie tras w Jakuszycach nie uświadczyłem. Kto nauczy się narciarstwa biegowego w Dusznikach, nie będzie miał żadnych problemów na podbiegach, a tym bardziej na zjazdach w Jakuszycach. No i to czego Polana Jakuszycka nie ma to oświetlane trasy. Bieganie przy lampach to istna bajka. A to co mnie zaskoczyło chyba najbardziej, że w sobotę o godzinie 10:00 na trasach było 5 osób. Tak więc kto nie był jeszcze na Jamrozowej Polanie, powinien czym prędzej się tam udać.

 

Ze sportowym pozdrowieniem

Mariusz Kostrzewa

foto by Weronika Nowakowska-Ziemniak

Powiązane Posty