I biegiem i solą – 12 Godzinny Podziemny Bieg Sztafetowy Bochnia edycja IX

O uczestnictwie mojej osoby w sztafecie w kopalni soli w Bochni dowiedziałem się na 3 dni przed zawodami. Mianowicie Szalonym Kefirom z Łódź Running Team wyskoczył ze składu jeden z zawodników i zwrócili się do mnie z zapytaniem czy bym dołączył do ich sztafety w kopalni. Trafiło się jak ślepej kurze ziarno więc odmówić nie byłem w stanie choć w pierwszej chwili było niemałe zaskoczenie w umyśle. Po ustaleniu telefonicznym co jak i gdzie w piątek wybraliśmy się w piątkę na 12 godzinną sztafetę w kopalni soli Bochnia. W mojej głowie roiło się od pytań na swój temat. Czy nie zeżre mnie presja? Czy ja tam będę pasował? Czy mój organizm wytrzyma wiele godzin szybkiego biegania?

Piątkowym wieczorem dojechaliśmy na miejsce. Pierwsze wrażenia będąc ponad 200m pod ziemią były oszołomieniem. A więc tak jest pod ziemią… Spodziewałem się, że będzie dużo ciemniej. Ale właściciel tegoż uzdrowiska jak było widać dba o należyte oświetlenie. Po zapoznaniu się z ogólną sytuacją kopalnianą, zajęciu prycz oraz zawieszeniu baneru reklamującego klub Łódź Running Team (tu był niezły ubaw i z mojej strony niezły strach) zabraliśmy się za ustalanie taktyki „ostatecznej” na dzień zawodów.

Sobota dzień rywalizacji. Budząc się rano obiecałem sobie, że będę najlepszy w ekipie. Jednocześnie miałem obawy czy nie zje mnie strach… Ale zaraz zaraz. Strach? Przed czym? Przecież nie jestem świerzak. To prawda, że to mój debiut będzie w bieganiu po kopalni ale przecież wiem jak się biega umiem przebierać nawet szybko dolnymi kończynami. Znam swoją wartość jako biegacza i wiem na co mnie stać.

Wspólne śniadanie i godzina 10:00 czyli godzina startu sztafet coraz bliżej. Ustaliliśmy, że celem jest minimum 168km co mogło by dać miejsce w pierwszej 10. Pierwszy do „golenia” od nas poszedł na górę Mariusz Wasilewski. Tak na górę. Nocleg mieliśmy na poziomie 250m p.p.z. natomiast bieganie odbywało się na poziomie 212m p.p.z. Start pierwszych zawodników wszystkich sztafet odbył się wspólnie, z tym że część zawodników startowała z okolic ołtarza a część kilkadziesiąt metrów bliżej lub dalej jak kto woli. Dlaczego tak? Dlatego, że korytarze w tejże kopalni są wąskie miejscami na maks 3 osoby.

Przyjęliśmy zasadę dwóch pętli. Jedna pętla miała 2420m. Drugi w kolejce był Robert Kaczmarek. Mariusz się pojawił spocony i trzeci w kolejce Grzegorz Kubicki wiedział, że za chwilę ma iść na miejsce strefy zmian. Gdy pojawił się Robert aż mi serce skoczyło do gardła. Nie chciałem zawieść a jednocześnie czułem dużą moc w sobie. Idąc na górę na miejsce strefy zmian sztafet nie wiedziałem jaki widok mnie tam zastanie. Na górę wchodziło się schodkami, których było 307 i miało się wrażenie, że nie mają końca. Dotarłem na miejsce. Tam stał już Janusz Milczarek, który nie biegł ale koordynował nasze czasy. Tłum biegaczek (ładnych biegaczek oj było na co popatrzeć) i biegaczy. Oczekując na dobiegającego Grzegorza moje myśli koncentrowały się abym nie popędził jak dziki już na pierwszej pętli bo bieg trwać ma 12 godzin. Biegnie Grzesiu. Krzyczy numer naszej drużyny „50!” i podnosi rękę jako sygnał, że będzie zmiana. Ustawiam się w strefie zmian i lekko ruszam. Grzesiu klepie mnie w dłoń i ruszam. Wyłączyłem umysł. Dałem się prowadzić organizmowi. Nie miałem świadomości jakim tempem biegnę. Czułem, że jest to poniżej 4min/km. Nie znałem trasy nomen omen znakomicie oznaczonej. Zgubić się nie miałem prawa. Biegnę i wieje dość mocno w twarz. Jest nawrót i trasa ta sama tyle, że z wiatrem i lekko w dół. Wymijam wolniejszych a szybsi wymijają mnie. Przebiegam obok strefy zmian co oznacza, że już 1km w nogach. Lekko pod górę. Mijam ołtarz. Nie patrzę na boki. Patrzę przed siebie. Muszę się nieźle skupić gdyż biegnąc w okularach oświetlenie nieco mnie oślepia i patrzę przy wymijaniu czy wyminąć po lewej stronie chodnikiem a jeśli ktoś biegnie z naprzeciwka wymijam torowiskiem po prawej. Jest nawrót. I z górki. Strefa zmian. 2420m w nogach. Już znam trasę. Jeszcze raz tak samo i odpoczynek z godzinkę. Dobiegam do zmiany i Janusz informuje mnie, że Mariusza nie ma. Wcześniej ustaliliśmy, że jeśli kogoś nie będzie to ten na trasie biegnie dalej. Padło na mnie. Chwila zdenerwowania okrzyk „.u.wa!” i biegnę dalej zwalniając nieznacznie bo wiem, że utrzymując dotychczasowe tempo zdechnę. Kończę 3 pętlę. Jest Mariusz. Uff. Klepię go i mam przerwę. Janusz informuje mnie o czasach. Pierwsza pętla 8:52 !!! Druga 9:25. Trzecia 10:12…

Zjeżdżam na dół. Obok schodków jest ustawiona drewniana zjeżdżalnia. Ma chyba ze 200m. Emocje buzują jak w kotle arcybabyjagi. Już się nie boję. Mam świadomość, że za około godzinę chcę pobiec podobnym tempem.

Po 4 godzinach walki decydujemy się wspólnie, że zmienimy taktykę. Zamiast dwóch pętli będziemy biegać po razie. Przyjmuję to z uciechą dla moich płuc, które wręcz błagają o ugaszenie pożaru wewnątrz. Kręcimy się wokół miejsca 16. Niezwykle wysoki poziom. Ci najlepsi kręcą pętlę w granicach 8:15… W drużynie Truchcik Łubianka biegnie wszystkim dobrze znany Leszek Marcinkiewicz. Również szybko równo gustownie biega. My natomiast wraz ze zmianą taktyki przenosimy sztab blisko centrum zawodów. Wychodzę na kolejną pętlę. Schody z każdym wejściem stają się moim i chyba nie tylko moim utrapieniem. Zmęczenie robi swoje. Jest Grzesiu. Wyruszam na kolejne łamanie 10 min. Znam trasę już nie jestem świerzak. Mijam się z Marcinem Świercem. Przed kim on tak ucieka? Zaraz nawrót więc może go dogonię? Tak chyba skuterem. Biegnę dalej. Ja mam swój cel. Aż tu nagle zderzam się z mięśniakiem bardziej łysym niż ja. Biegł w przeciwnym kierunku i wymijał po nie tej stronie co powinien. Krótki zwrot grzecznościowy ale odczułem siłę impetu. Staram się biec równym szybkim tempem nie dbając o technikę biegu. Po drugim nawrocie gdy do strefy zmian jest 700m i jest z górki przyspieszam. Łapie mnie skurcz w łydce. Oj boli. Przechodzę na bieganie z pięty. Dalej kręcę poniżej 10min. Reszta drużyny również daje z siebie wszystko. Nie leniuchujemy. Walczymy. 15 miejsce. 17 miejsce. Telepiemy się w tych okolicach.

Z każdą kolejną pętlą jest coraz większe zmęczenie. Morale wspaniałe. Chcemy walczyć i walczymy. Nie poddajemy się. Boję się o skurcze w łydce. Nie dam za wygraną. Wiem, że muszę wolniej biec. Ale nie nie. Nie będę wolniej biegać. Uwielbiam walczyć i zwyciężać nad sobą. Mam mnóstwo takich zwycięstw jak i zapewne każdy z nas. Jest moja kolej. I znów wdrapać się po schodach. Wydaje mi się, że nie zdążę na swoją zmianę. Schody są długie… Biegnę. I znów powtórka z przed kilku pętli. Tym razem „nieprzepisowo” wymijał mojej postury chłopak z bujną czupryną i bęc… Przeprosił i biegniemy dalej. Co jakiś czas skurcz daje o sobie znać. Ale nie ze mną te brunery numer. Biegnę. Słyszę, że ktoś za mną człapie i szybko się przybliża do mnie. Lekko przyklejam się do ściany nie zwalniając dając znak, że może wyprzedzać. Wyprzedził i postanowiłem utrzymać jego tempo. Przed zmianą wyprzedzam go na totalnym sprincie dziękując mu po zmianie za walkę i zaangażowanie. Wygrałem z 54 latkiem…

Godzina do końca zawodów. Już wiadomo kto wygra. Meble Kler m.in. z Marcinem Świercem i Andrzejem Lachowskim w składzie walczą teraz o rekord trasy. Są blisko. My natomiast walczymy już we troje. Jeden z naszych źle się poczuł. Czasy są słabsze ale walczymy tak samo z całych sił jak na początku. Koniec !!! Uff !!! Ogromna ulga spłynęła w nasze serca, płuca i w całe ciało. Fajrant. Można zawiesić buty na kołku. Jesteśmy wyczerpani ale szczęśliwi. Patrzę na wyniki. Nieoficjalne. 17 miejsce. Jeszcze doliczą metry za start. Pierwsze wyrażanie opinii. Czekam na masaż. Cudowny dotyk młodej masażystki powoduje raj w zmęczonych zniszczonych tkankach mięśniowych nóg. Okazuje się, że będę chodził. Hurra !!!

Szybko spać i rano w niedzielę rozdanie nagród. Uczestniczyło 60 sztafet w tym dwie z Łodzi. Nasza oraz Fan-Run Team. Zajęliśmy 16 miejsce przebiegając 169km 536m. Zwyciężyła ekipa Meble Kler ustanawiając nowy rekord trasy 213km 502m. Leszek Marcinkiewicz ze swoją drużyną zajął 2 miejsce. Przy rozdaniu nagród każda drużyna wychodziła na scenę i odbierali pamiątkowe medale z rąk dyrektora biegu Tomasza Głoda oraz burmistrza miasta Bochnia. Najlepsi dostali puchary w postaci wielkich brył soli.

Pobyt w kopalni soli Bochnia uważam za przełomowe wydarzenie a zawody zorganizowane z mojego punktu widzenia za wzorowe. Specjalne podziękowania dla Łódź Running Team czyli Janusza, Mariusza, Roberta i Grzegorza 🙂

Pozdrawiam

Robert „Badyl” Sobczak

 

Powiązane Posty