Ultrasi i maratończycy czyli dwa dni z życia kibiców.

Piątek godzina 24.00 lub jak kto woli sobota godzina 0.00 dzwoni budzik. Pozostali kibice maja być ok. 0.15-0.30 nie ma czasu żeby przewrócić się na drugi bok – pobudka. Dobre i 3 godziny snu. Żona nawet się nie kładła spać bo to nocny marek i tak by nie usnęła przed północą. Do Rytra jest jednak ponad 5 godzin jazdy. Faktycznie Trójka pozostałych kibiców dołącza punktualnie i o pierwszej w nocy jesteśmy samochodem prawie na gierkówce pod Piotrkowem. Wszystko idzie zgodnie z planem. Nawigacja pokazuje , ze na miejscu powinniśmy być  godzinę przed czasem czyli mamy zapas na kawę. Na trasie pomimo nocy tir za tirem; skąd ich się tyle wzięło. Luźniej robi się dopiero przed Krakowem. Ostatni odcinek czyli okolice Nowego Sącza to już praktycznie tylko nasze auto na drodze. Kierowca skupiony na drodze; pozostali  jak w  wagonie sypialnym. 

O 3.10 budzę ekipę. Uświadamiamy sobie, że Miłek właśnie startuje. Ciemno, pada i generalnie nie jest przyjemnie. Gdy docieramy na miejsce w Rytrze  jest jeszcze prawie noc. Z wcześniej wydrukowanej mapy znajduję miejsce gdzie powinniśmy spotkać naszego zawodnika. Zaraz za mostem parkujemy samochód i przechodzimy do logistyki: szybkie dorabianie własnego izotonika czyli miód, cytryna, sól, woda i liście suszonej mięty, naszykowanie odżywek itd. Jeszcze dobrze nie zaczęliśmy działać gdy namierzyła nas straż graniczna i podjechali sprawdzić co u licha robi w nocy w tej okolicy samochód z pięcioma osobami  na Łódzkiej rejestracji. Krótka rozmowa  uspokaja strażników, a nas upewnia , że jesteśmy w dobrym miejscu. Po dosłownie kilku minutach widzimy w mroku poruszające się światełka. Czyżby pierwsi już tu dotarli ? 31 kilometr góry, deszcz i po 2h 45min faktycznie wpada na nas zawodnik (okazuje się że Węgier – zwycięzca całych zawodów z czasem nieco ponad 8 godzin!!!) i praktycznie myli trasę. Kierujemy go na most bo tak wynika z mapy i czekamy na naszego zawodnika. W trakcie pojawia się sympatyczny Strażak i następni zawodnicy już bez przeszkód są kierowani w kierunku „przepaku”. Docierają do nas pozostali kibice w sile 3 osób, którzy dojechali na miejsce dzień wcześniej – jeden z nich debiutuje jutro na trudnej trasie maratonu. Musimy jeszcze poczekać ponad godzinę na Miłka. Czekając rozmawiam z innym kibicem, który ma przygotowanie izotoniki dla jednego z faworytów. Po godzinie zaczyna się wyraźnie niepokoić. Dzwoni do swojego zawodnika (telefon i latarka były obowiązkowym wyposażeniem) ten jednak oddzwania dopiero po kilkunastu minutach i prosi żeby się nie denerwować bo po prostu kilka razy pomylił trasę i nie ma już sensu walczyć o zwycięstwo. Kończy zawody na tym etapie.  

W końcu jest Miłek. Forma doskonała. Uśmiechnięty, wyraźnie podbudowany spotkaniem z nami biegnie dalej. Mama zawodnika wyraźnie wzruszona, widać łzy na policzkach. Mała czekolada mleczna znika w kilka sekund. Żelek również; dwa łyki kawy i dalej do punktu kontrolnego. Na drogę jeszcze nasz izotonik.  Na tym etapie widać dużo zawodników. Mam wrażenie , że statystycznie są w lepszej formie niż maratończycy.  Dla tych co biegną na dystans 33km to już prawie meta. Ci na 66km i 100km jeszcze mają kawałek drogi. Podążamy samochodem za zawodnikami i jeszcze raz udaje się spotkać Miłka na 34 km przed jak się okazało najtrudniejszym podbiegiem. Teraz już po prostu leje. Żelek w rękę, wymiana izotonika i zawodnik znika w lesie. 

Szybkie spojrzenie na mapę gdzie możemy kibicować dalej – Piwniczna. Zatem do samochodu i „w góry”. Kierujemy się mapą i intuicją kibiców. Skoro na mapie są wyciągi narciarskie to pewnie można gdzieś bliżej podjechać samochodem. Rzeczywiście parkujemy zupełnie przypadkowo prawie przy trasie biegu mijając po drodze Ski Hotel w Piwnicznej. Trasa raczej dla terenówek, a nie kombi z nizin. Liczymy że mamy ok. godziny do półtorej do kolejnego spotkania. Czas zatem na śniadanie jest przecież 8 rano. Przestało padać możemy je zjeść na parkingu. Jesteśmy na trasie. Rany jak wieje i jest po prostu zimno. Para leci z ust i jest na pewno poniżej 10 st C. 

Zakładamy, ze jesteśmy na ok. 50 kilometrze ale dokładnie nie wiemy bo nie ma oznaczeń trasy. Trasa to po prostu szlak górski; na tym odcinku mocno kamienisty. Biegacze mają do dyspozycji mapę trasy. Pytam jednego z zawodników co mu pokazuje Garmin? – mówi, ze ok. 52-53 km. Poznajemy cześć zawodników z 33 kilometra. Dalej praktycznie wszyscy są w znakomitej formie. Sam ukończyłem kilka maratonów triathlonów i nie jest mi obce uczucie zmęczenia ale po nich tego nie widać. I w zasadzie wszyscy dziękują za pozdrowienia. Cześć z kijkami, część bez. Niektórzy ubłoceni po upadkach; na kolanach niektórych uczestników rany po spotkaniach z kamieniami. Ubrania od bezrękawników do profesjonalnych kurtek.  To samo z butami od modnych ostatnio freeranrów do profesjonalnych trialowych. Miłek przybiega zgodnie z naszymi wyliczeniami. Jest mocny (na mecie przyznał się, że chwilę wcześniej miał klasyczną maratońską ścianę). Przecież to ponad 50 kilometrów i jego debiut. Znowu odrobina kawy, żelek, nasz super izotonik pożegnanie i umawiamy się na mecie 66 km. Mamy tylko ok. godziny czasu. Teraz bowiem część trasy całkowicie z górki. 

Meta 66km to też „przepak” dla 100km. Sędziowie skwapliwie odnotowują każdego zawodnika. Ci z kolei albo przebierają się, coś zjedzą albo po prostu biegną dalej. Mija 8 godzina i 6 minuta biegu  Miłek wbiega na metę. Meta jest oczywiście umowna; bez bramki do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni na biegach. Jest zmęczony ale bardzo zadowolony.  Gratulacje od rodziny i kibiców.

Okazuje się, że jest piąty w klasyfikacji generalnej mężczyzn biegu na 66km. 24 lata, debiut i piąte miejsce. A zaczęło się od książki „Urodzeni biegacze”. Po biegu wmuszamy w zawodnika izotoniki i wodę. Pełne rozciąganie a potem krótka wizyta w restauracji w celu uzupełnienia węglowodanów. Pierogi ze szpinakiem to tyle jeżeli chodzi o menu. 

Zupełnie zapomnieliśmy, że bieg na 100 km trwa dalej. Po ok. 2 godzinach jedziemy do Krynicy zobaczyć miasto. Centrum Krynicy przeorganizowane pod biegaczy. Teraz uświadamiamy sobie, że obok na metę wbiegają zawodnicy. Poznajemy twarze. Widzieliśmy je co najmniej dwukrotnie na trasie. Niemożliwe,  ale ci ultrasi są w super formie. Większość kończy bieg, bierze swoje rzeczy i idzie na kwaterę. Jak opuszczaliśmy Krynicę na zegarze nad metą widniał czas 15 godzin 30 minut i dalej wbiegali zawodnicy. Nasza 18 godzina kibicowania z dojazdem licząc.

Próbuję zastanowić się i porównać ultra i maraton i w żaden sposób nic mi z tych porównań nie wychodzi. Chyba różnica tkwi w zakresie biegowym. Ultrasi biegną średnio ok. 7-9 min na kilometr. Miłek uzyskał 7.20 min/km. Taki wynik nawet dla dużego amatora w maratonie to bardzo wolno i chyba organizm inaczej traktuje ten rodzaj  wysiłku. Ciekaw jestem opinii specjalistów. 

To nie koniec kibicowania. Niedziela. Pobudka tym razem o 7.00. Szybkie śniadanie w hotelu i do Krynicy na maraton. Mamy do zabezpieczenia część trasy do 22km. Niestety na więcej nie starcza nam czasu. Część z nas idzie do pracy na noc w niedzielę i najpóźniej o 11 musimy ruszyć w kierunku Łodzi. Stoimy na 10, 12 i 22km. Tym razem Adam debiutuje w maratonie. Czemu akurat w takim trudnym?. Od połowy trasy praktycznie cały czas po górę. Ok. 35 kilometra jest tak stromo, że większość idzie. Widać też nie lubi łatwych wyzwań. W debiucie 4.30 na tej trasie to jak 4.00 po płaskim. Super wynik. Niestety nie widzieliśmy finiszu  bezpośrednio. 

Na trasie spotykamy zawodnika, który twierdzi, że wczoraj ukończył setkę????? Żartuje czy mówi prawdę? Czy ultrasi są z kamienia? Czy może po prostu robił rozbieganie po 100km?. W domu jesteśmy ok. 17.00. Idę pobiegać. Małe 10km z zrobi mi dobrze po kilku godzinach jazdy samochodem Na rower nie mam już ochoty bo kojarzy mi się z drogą na którą patrzyłem wystarczająco długo. Mija 41 godzina kibicowania. Prawie ultrasi.

Fotorelacja z maratonu by IZA GÓRSKA

 

FOTORELACJA ULTRAMARATON by IZA GÓRSKA

Pozdrawiam

Krzysztof Józefowicz

Powiązane Posty