Maciej Tracz: Siedem lat. To był świetny czas w którym udało się połączyć dwie pasje sport i podróże. Początek nie był jakiś spektakularny. Propozycja starszego brata Jacka i wyjazd z nim na pierwszy z biegów z cyklu Worldloppet do Austrii. Dolomitenlauf w 2015 roku okazał się być zimny, mokry, deszczowy i trudny. Z powodu braku śniegu trasa została zmieniona i z łatwego ślizgania w dół doliny biegaliśmy przemoczeni przez padający śnieg z deszczem po trudnym technicznie pagórkowatym terenie.
42 kilometry na biegówkach i pierwszy stempelek w Worldloppet Passport spowodowały chęć uczestnictwa w kolejnych wydarzeniach. Jeszcze w tym samym roku stanąłem na starcie Biegu Piastów. Z ostatniego sektora, z numerem 2012, przebijałem się przez tłum uczestników do przodu. W pewnym momencie od jednego z uczestników usłyszałem następujący tekst: „Ty to ten numer dostałeś chyba za karę”. Udało się wyprzedzić ponad 1000 osób. Był to impuls do kolejnych startów.
W 2016 roku wystartowałem w dwóch kolejnych biegach zaliczanych do Cyklu. Odbyły się na najkrótszym i najdłuższym dystansie. Pierwszym była Jizerská Padesatka, która ze względu na brak śniegu, odbyła się na dystansie 16 km. Uczestnicy mieli do pokonania 4 pętle po 4 km i startowali w 9 grupach w ciągu 3 dni. Każda z grup miała inne warunki śniegowe. Ja wystartowałem w piątek w pierwszej turze. Na trasie panował spory tłok. W pewnym momencie uczestnicy zaczęli się dublować. Na szczęście organizatorzy podjęli decyzję, że mimo krótszego dystansu wyniki będą wpisywane do paszportów.
Po przygodzie rodem z „czeskiego filmu”, na zaproszenie brata Jacka, pojechaliśmy na rodzinny wypad do Szwecji. Bieg Wazów trzeba samemu przeżyć. Najdłuższy, najstarszy perfekcyjnie przygotowany, najbardziej emocjonujący i pobudzający wyobraźnię. 90 km śnieżnych tras, walka z samym sobą i swoimi słabościami. Udało się. Wisienką na torcie tego wyjazdu była rywalizacja sztafet. Byliśmy czwartą ekipą reprezentującą Polskę w historii tej rywalizacji. Emocje towarzyszące są nieporównywalne z biegiem indywidualnym. Jest to niesamowite doświadczenie scalające różne charaktery i temperamenty oraz pokazujące jak można ze sobą współpracować.
W 2017 roku ponownie pojawiłem się na Biegu Piastów, który potraktowałem jako trening, przygotowanie i sprawdzian przed norweskim Birkebeinerrennet. W tym drugim do przebiegnięcia są tylko 54 km, jednak zawody należą do najtrudniejszych w całym Cyklu. Pierwsze 18 km to powolne wspinanie się na płaskowyż. Na tym odcinku w zasadzie jest tylko jeden bardzo krótki fragment w którym trasa prowadzi w dół. Reszta to wspinaczka. Na szczycie wzniesienia wielka brama informuje o końcu podjazdu. Potem ma być już tylko lekko, łatwo i przyjemnie, lecz niestety nie jest. Ostatnie 12 km to zjazd do miejscowości Lillehammer. Kto przesadził z tempem na początku, tutaj może mieć niemałe problemy. Meta na stadionie robi wrażenie. Ach zapomniałbym o dość istotnym szczególe. Wszyscy startujący muszą mieć plecak ważący nie mniej niż 3,5 kg. Są one wyrywkowo ważone na mecie biegu.
W 2018 roku, oczywiście wraz z bratem i przyjaciółmi, pojechaliśmy do Francji na La Transjurassienne. Z powodu małej ilości śniegu trasa została zmieniona i z początkowo 53 km dystansu zrobiło się nagle 59 km. Zwykle start jest we Francji by po kilku kilometrach wjechać do Szwajcarii. Tym razem kręciliśmy pętle po francuskiej stronie. W czasie biegu towarzyszyła nam mgła i marznąca mżawka zalepiająca lodem okulary i wbijająca tysiące igiełek w twarz oraz nieosłonięte części ciała. Trasa miejscami wymagająca. Z folderów wynikało, że ostatnie 5 km będą prowadziły ostro w dół. Czekałem na ten moment. Niestety profil trasy nie został zaktualizowany i bieg zakończył się na podjeździe. Kiedyś, w przyszłości, będę chciał tam wrócić na oryginalne ścieżki.
W kolejnym roku, czyli 2019, wraz z przyjaciółmi i synem Mikołajem, udaliśmy się na dwa biegi. Pierwszy Tartu Maraton odbywał się w Estonii przy przepięknej pogodzie i świetnie przygotowanej trasie. Mój ulubiony bieg jak do tej pory. 63 km przecudnych i zróżnicowanych tras. Krótkie, czasem ostre zjazdy zakończone podobnymi pojazdami. Mikołaj zadebiutował w Cyklu i przebiegł 32 km z czego 20 tylko z jednym kijem. Po 11 km udało mu się złamać „patyka” i resztę dystansu pokonywał odpychając się jedną ręką.
Bezpośrednio z Estonii udaliśmy się na Finlandia-hiihto. Start na stadionie olimpijskim w Lahti tuż pod skoczniami, na których triumfowali Polacy, robił wrażenie. Solidny mróz w dniu poprzedzającym bieg i zmiana pogody w dniu zawodów, spowodowały, że ze świetnie przygotowanych torów zostało tylko wspomnienie. Koszmarnie się jechało po czymś, co nawet nie przypominało trasy narciarskiej. Najprzyjemniejsza część biegu to zjazd na stadion.
Mając za sobą osiem zaliczonych biegów, przyszedł czas na zastanowienie się nad wyjazdem na inny kontynent. Jest to warunek konieczny do zdobycia tytułu Worldloppet Master. W 2020 roku brałem pod uwagę Kanadę i Stany Zjednoczone, a także Chiny. Wybór padł na tą drugą opcję czyli Vasaloppet China. Udało się kupić tanie bilety do Beijing i dołączyliśmy wraz z synem do grupy biegaczy z Polski. Trochę razem zwiedzaliśmy, trochę podróżowaliśmy. Z Pekinu do miejsca startu biegu w Changchun jest około 1000 km. To co zrobiło na nas największe wrażenie to niespotykany rozmach z jakim jest ten bieg organizowany. Tak ogromnych rzeźb lodowych stojących na starcie i mecie nie widziałem do tej pory nigdzie wcześniej. Wrażenie również robiła trasa przebiegająca między innymi po tafli zamarzniętego jeziora.
Po przyjeździe do Polski ostatni, dziesiąty bieg, wydawał się tylko formalnością. Zależało mi bardzo by projekt Worldloppet Master zakończyć przed moją pięćdziesiątką. Zapisany byłem do Niemiec na Koenig Ludwig Lauf. Niestety organizatorzy musieli odwołać imprezę ze względu na brak śniegu. Na pocieszenie pojechaliśmy z bratem i synem do Austrii na Dolomitenlauf. Tym razem bieg był przeprowadzony na oryginalnej trasie. Przy pięknej pogodzie i sprzyjającym profilu trasy jechało się rewelacyjnie.
Po pobycie w Austrii gorączkowo zacząłem szukać biegu, którego jeszcze nie miałem w paszporcie, a który byłby osiągalny. Zacząłem myśleć o Rosji, Szwajcarii, w ostateczności o Islandii. W międzyczasie ponownie wystartowałem w Czechach i w Biegu Piastów. Jak się okazało, to były to jedne z ostatnich z biegów, w których można było wziąć udział. Nastąpił czas pandemii, który wywrócił świat do góry nogami.
W 2021 roku właściwie żaden z biegów nie odbył się w formule jaką znaliśmy przed COVID. Większość imprez odbyła się w formule wirtualnej. Byłem zapisany na bieg Marcialonga we Włoszech, jednak obostrzenia, które towarzyszyły wydarzeniu były tak daleko idące, że zrezygnowałem ze startu.
Optymizmem rozpoczął się rok 2022. Udało się ponownie zapisać do Włoch i do Niemiec. Mając zarezerwowany nocleg i uiszczoną opłatę startową, dojazd ze znajomymi wydawał się formalnością. Włosi przed przyjazdem do ich kraju, wymagają negatywnego wyniku testu. Ze względu na sytuację, test przeprowadziłem kilka dni przed planowanym wyjazdem. Okazał się pozytywny i zostałem skierowany na izolację domową. Po raz kolejny ukończenie projektu Worldloppet Master zostało odroczone w czasie. Na szczęście znalazłem inne rozwiązanie, o którym napiszę w kolejnym tekście.
W folderze reklamowym Cyklu Worldloppet Master widnieje zapis, że każdy może uzyskać taki tytuł. Oczywiście wystarczy „trochę” wysiłku, samozaparcia, determinacji, funduszy i bardzo dużo szczęścia. Czasem, gdy cel jest już niemal namacalny, coś powoduje, że znika na kilka lat, tak jak było w moim przypadku.