Accenture Rwanda Marathon Expedition 2013 – list 3

Szakale już po maratonie, a więc w pewnym sensie mamy z górki, choć do dopiero początek wyprawy. Bieg w Kigali nie należy do łatwych. Start i metę zlokalizowano na stadionie Amahoro. Biegacze zaliczyć musieli dwie pętle, każda składała się krótszego odcinka wokół stadionu i z dłuższego, bieganego na zasadzie „tam i z powrotem”. Drugi odcinek był bardziej pagórkowaty, a kończył się prawdziwą górą. Tam czekał na nas (i to dwukrotnie) wyraźnie stromy podbieg, a różnica poziomów wynosiła około 100m. Na stronie biegu wyczytaliśmy, że suma podbiegów wynosi 700 m, ale inaczej się czyta o różnicy wysokości, a inaczej pnie pod górę w afrykańskim słońcu. Za to po zaliczeniu królewskiego podbiegu czekała na nas nagroda. Z góry zbiegało się łagodnym, okrężnym trawersem, z którego podziwialiśmy wspaniałe widoki na stolicę.

Postanowiliśmy z Kasią trzymać się razem i zacząć żwawo, ale spokojnie – mówi Maciek Rakowski – tak, by w końcówce mieć siły biec, a nie iść. Na starcie czułem się nieco nieswojo. W tym biegu zdecydowaną większość zawodników stanowiła czarnoskóra elita – z Kenii i Etiopii. Garstka białych, jakby wystraszonych, ustawiła się na końcu stawki. Później, gdy mijaliśmy czołówkę również byłem pod wrażeniem. Zbity, czarny, dwudziestoosobowy peleton mknął jak lokomotywa.

Szymon Drab wspomina: My z Anią też spróbowaliśmy zacząć razem, a po ok. 5 km. rozdzieliliśmy się. Nie miałem GPS-u, więc biegłem na samopoczucie, a to starałem się poprawiać, trzymając się cienia, gdzie tylko się dało. Nie jestem biegaczem ciepłolubnym, więc upał mi przeszkadzał, a już od połowy dystansu było mi wyraźnie gorąco. Na drugiej pętli postanowiłem oszczędzać siły na podbiegach, więc stały się podejściami.

To był mój najcięższy maraton w życiu – podsumowuje Kasia Oleś – nie lubię gorąca, a ono było bardzo odczuwalne na podbiegach. Trzymałam się Maćka, gdyż bałam się, że zgubię się na trasie i pomknę w Rwandę. Kilka kilometrów przed końcem zostałam nieco z tyłu, ale tylko „nieco” i wciąż widziałam jego plecy. Dużym wsparciem była dla nas obecność na trasie księdza Grzegorza, który wspierał nas dobrym słowem i robił nam zdjęcia.

Finiszowaliśmy na stadionie. To zawsze robi wrażenie, ale pod afrykańskim słońcem chyba większe. Czułem się niesamowicie, gdy okrążałem stadion z polską flagą w rękach – wspomina Szymon – po raz pierwszy dane mi było poczuć taką dumę.

Nasze wyniki okazały się nadspodziewanie dobre przy tak trudnych warunkach biegu. Maciek osiągnął 2.53, Kasia 2.54, Szymon 3.42, a Ania 4.0…. Wyniki są oczywiście świetne, ale chyba jednak nie będziemy mogli chwalić się nowymi życiówkami. W końcówce organizatorom coś się pomieszało, przy stadionie wszystkich kierowano źle, czyli od razu na bieżnię. W ten sposób oszczędziliśmy ok. 3 km i kilka minut. Ale i tak nie było źle. To było naprawdę zupełnie inne bieganie. Czułam wysokość, na której byliśmy [ok. 1600 m.n.p.m.] i na podbiegach po prostu trudno było oddychać – mówi Ania. Do tego podbiegi, temperatura, więc jestem pewna, że w dobrych warunkach na pełnej maratońskiej trasie mielibyśmy nawet lepsze czasy. Szymon dodaje: no jasne, przecież tu płaski był jedynie finisz. To niesprawiedliwe, że każdy podbieg zaliczaliśmy dwukrotnie, a pętla po bieżni była jedna.

Kasia i Maciek zgodnie podsumowują: Bieg był ciężki, ale dobrze zorganizowany i  wszystko byłoby doskonale, gdyby nie zabrakło kilometrów. Tak pozostaje pewien niedosyt i jakaś nutka rozczarowania.

 

Powiązane Posty