I Koniczynka Trail Marathon – relacja Daniela z Szakali Bałut

To właśnie góry są od lat terenem, który kojarzy się z wspinaniem na szczyt i walką z samym sobą. Chodzenie po górach stanowi wyzwanie dla osób, które szukają spełnienia i stawiają przed sobą jasne, ambitne cele. Bieganie po górach to takie samo wyzwanie, podniesione do kwadratu. Każdy zatem biegacz, chcąc być biegaczem do kwadratu–winien porzucić pokusę biegopodobnych imprez quasisportowych i choć raz podjąć wyzwanie biegania po prawdziwych górach”(Źródło: TUTAJ)…Czyli relacja i wspomnienia Daniela z pierwszego górskiego maratonu-Koniczynka Trail Marathon. Jak tam było cudownie pięknie i zabójczo trudno! Tak krótko można powiedzieć o nowym biegu na dystansie maratońskim w niezwykle widowiskowej scenerii Ojcowskiego Parku Narodowego. Zainteresowała mnie trasa trial/górska, 1400m podbiegów i zbiegów. Wow! To było wyzwanie dla świeżaka w maratonach jakim jestem ja. Przecież dopiero co mija rok jak ukończyłem swój pierwszy maraton a na koncie, nie licząc tych treningowych mam dopiero dwie królewskie imprezy.

Z niecierpliwością czekałem na termin wyjazdu, bieg odbywał się 11 maja 2012r. Był to niestandardowy dzień jak na organizację maratonu – piątek, zapewne dlatego, że organizatorami byli studenci AWF Kraków. Jak zawsze przy dalszych wyjazdach postanowiłem pojawić się dzień wcześniej, by na spokojnie pozwiedzać, pogadać z biegaczami. Zaczepił mnie nawet pewien Serb rozpoznając nasze koszulki, jeśli dobrze zrozumiałem, to biegał w naszym towarzystwie w Podgorickim Maratonie.

Gdy  w przeddzień maratonu wyszedłem na rekonesans trasy, już wiedziałem ze mój plan na 4 godziny nie wypali. Ciągłe cholernie strome podbiegi i zbiegi, korzenie, skałki wystające z ziemi czekające na twoją stopę przy szybkim zbiegu, schody leśne niewymiarowe, ciągnące się nieskończenie wysoko tak trudne, że aż ciężko to opisać. Bardzo trzeba było się skupiać jak i gdzie postawić nogę, by nie zrobić sobie krzywdy oraz nie spaść stromą ścianą w dół.

Nieprzygotowany na aż tak wymagający teren i po rozeznaniu u innych zawodników kompletnie odpuściłem plan na 4h, był on niewykonalny. Biegacze kończący maratony w 3h mówili, że niewiedzą czy zmieszczą się w 5godz. Tutaj kazali dodawać ok 2godz. Decyzja? Przeżyć do końca, po prostu ukończyć. 42,5km śmiertelnej trasy, gorąco i duszno. Pierwszy raz biegnąc czułem że nie mogę oddychać, po prostu dusiłem się. Dziwne, nowe uczucie. Pamiętają wszyscy Łódź maraton 2011, też nie było lekko. Ok nie pojechałem na taki bieg zupełnie bez zaprawy, sporo biegam w górach Świętokrzyskich, ale Koniczynka to starannie wybrane przez miejscowych „Harpaganów” zwanych też organizatorami, możliwe najtrudniejsze wzniesienia w okolicy i jeszcze sami w większości wzięli udział w biegu.

Udało się! Ukończyłem bieg w 5:04 min, jako 5 student oraz zajmując 21 pozycje w ogólnej klasyfikacji na 42 osoby które ukończyły maraton. A dodać trzeba, że wiele osób po prostu w trakcie biegu zdecydowała się poprzestać na połówce.  Na metę dobiegłem tuż przed biegaczem z Katowic, z którym pokonałem połowę biegu.  On kończy maratony w 3:15, tak więc teoria o dodaniu ok 2godzin można powiedzieć że się sprawdziła.

Wielkie słowa uznania za organizację. Widać było zaangażowanie mógłbym się nawet pokusić o stwierdzenie, że wiele imprez odbywających się już kilka razy mogłoby się czegoś nauczyć od organizatorów, a przecież byli to tylko albo i aż studenci. Robili to pierwszy raz, w dodatku cały udział w imprezie był za darmo! Nawet trasa była oznaczona na przyzwoitym poziomie, przy lekkim skupieniu zawsze było wiadomo gdzie dalej biec. Ale właśnie zawsze jest jakieś ale… Trasa nie miała oznaczenia dystansu, praktycznie nikt nie wiedział ile już pokonał i ile zostało do mety. Bardzo mnie to męczyło psychicznie, człowiek wykończony chce rozłożyć siły, ale jak? Był moment, że z wcześniej wspomnianym towarzyszem biegowym sprzeczaliśmy się, on mówił że zostało ok 6-7km, ja że 12-15km minimum. Co robić? Jeśli on miał rację, mogłem przyśpieszyć i urwać kilka ładnych minut. Było jeszcze trochę mocy. Ale co jeśli ja będę miał rację i resztę będę zmuszony truchtać albo przejść? Punkt kontrolny widzę moją dziewczynę, proszę o ostatnią porcje odżywek bo przecież jeszcze 11km do mety. Wtedy też wpadłem na pomysł, by ona ustaliła z organizatorami ile jeszcze mi zostało podając ilość gumek recepturek, które posiadam (taki nowatorski niskobudżetowy patent studentów AWF).

Utrzymywałem spokojne tempo widząc jak ten 2gi biegacz lekko przyśpiesza niesiony już myślą o finiszu. Po kilku km dostałem sms (zabrałem telefon w razie kontuzji na takim terenie) o treści: „Jak zbiegniesz do skrzyżowania to już meta :)”. Super – pomyślałem – o finiszu dowiaduję się ok 1-1,5km przed nim. Myśl o końcu biegu dodała skrzydeł. Spora rezerwa mocy pozwoliła mi nadrobić spory dystans, a nawet przegonić kolegę z Katowic. Finisz! Na szyję studentki zakładają mi ręcznie wykonany medal z drewna, a pragnienie gasi piwo z Baru który był miejscem centralnym biegu, o którym marzyłem wiele kilometrów,. Pozostał mały niedosytmogłem urwać jeszcze z 15 minut ale i tak jestem dumny, taka pogoda, taki teren, a maraton ukończony. Wygrał biegacz z Krakowa z czasem 3:42:33. Udało mi się z nim chwilę porozmawiać na koniec. Ma na koncie między innymi Rzeźnika i Triathlon Ironman, który jest też moim celem. Ogólnie było widać, że biegacze nie byli przypadkowi, raczej ciężko trenujący. Tylko ja taki zielony, zielony jak ta koniczynka.

Szakal Daniel

Szakale Bałut Łódź

źródło: www.szakalebalut.pl 

Powiązane Posty