Mateusz Krajda z Bieging Team Zelów drugi w maratonie na Cyprze!

Mateusz Krajda zajmuje drugie miejsce w maratonie na Cyprze! Poniżej zamieszczamy relację z imprezy zawodnika Bieging Team Zleów!

Mateusz Krajda: Czas podsumować start w Cyprus Marathon, o którym nie mówiłem za wiele. Nie chciałem się za bardzo tym „chwalić”, bo to był start bez oczekiwań. Widząc profil trasy, pogodę i wyniki z poprzednich lat wiedziałem, że nie mam szans na życiówkę. Dodatkowo sam nie zrobiłem typowej maratońskiej roboty. Brakło w moim planie specyficznych dla mnie jednostek treningowych.

Co do samego startu i maratonu to mam bardzo pozytywne odczucia, ale po kolei.
W piątek popołudniu wylecieliśmy z Katowic, a o 21:30 zameldowaliśmy się w naszej „villi”. Co do samej komunikacji to nie jest tu najłatwiej, przystanki są słabo oznaczone, na lotnisku na szczęście była dość jasna mapka z trasami autobusów. W sobotę koło południa wyruszamy w kierunku zamku, aby odebrać pakiety. Nie jest to wielka impreza więc idzie całkiem sprawnie. Zostajemy już w okolicach miasteczka biegowego, bo dziewczyny biorą udział w biegu na 5km. My czekamy i kibicujemy przy mecie. Karola z Paulą wspólnie pokonują trasę z uśmiechami na ustach. Na mecie poza medalem, dostają również róże, bo bieg odbywał się w dzień kobiet.


Nadszedł czas na jedzenie.

Przyznam, że już zgłodniałem i zaczęły się nerwy. Dodatkowo w nogach 30tys kroków. Stresował również dojazd na dworzec, z którego autobusami zawożono nas na start. Na szczęście po zjedzeniu pizzy udaje się zamówić taksówkę na rano. Wracamy do naszego mieszkania i szykujemy się na niedzielę. Mimo, że to żaden docelowy start, to jednak jest maraton do którego zawsze podchodzę z respektem, więc pojawia się stresik. Chwilę po 22 kładziemy się spać. Na szczęście nie miałem problemu z zaśnięciem, ale pobudka nie była przyjemna. Zdecydowanie za mało snu.

Budzik zadzwonił o 4:25.

Toaleta, szybkie śniadanie – trzeba było wcisnąć w siebie trochę makaronu z sosem. To u mnie sprawdzony protokół. O 5:10 podjeżdża taksówka, a jakieś 20min później siedzimy już w autobusie, którym dotrzemy na start. Ten zaplanowany został w okolicach skał Afrodyty – urokliwe miejsce, mocno pagórkowate. Krajobraz wokół bardziej kojarzył się z jakimiś zawodami ultra niż ulicznym maratonem. Jest godzina 6:00, nasz autobus dotarł jako pierwszy, siadamy na ławce i czekamy.

Godzina do startu i jest lekko chłodno.

Marzy nam się taka pogoda przez cały bieg, ale wiemy, że w drugiej połowie biegu to słońce zacznie już mocno przeszkadzać. Pogoda i tak jest łaskawa, bo na niebie pojawia się trochę chmur, a to zawsze jakaś ulga. Robimy rozgrzewkę, nie ma problemu, na starcie jest trochę ponad 600 osób. Ustawiam się z przodu, ale i tak nie w pierwszej linii.

Odliczanie i ruszamy.

Pierwsze kilometry są bardzo pagórkowate, rozstrzał na pierwszej piątce jest bardzo duży – od 3:48 do 3:21.
Od początku jestem w czołówce. Dwóch pierwszych ruszyło bardzo mocno. Na drugim kilometrze doganiam trzeciego i tak biegniemy do około 10-kilometra. W tym momencie oderwałem się i samodzielnie biegnę na 3 miejscu. Nie był to żaden atak, trzymałem cały czas tę samą intensywność.
Po 3 samotnych kilometrach nagle zaczynam kogoś za sobą słyszeć, a po chwili jestem wyprzedzony i to z lekkością. Patrzę na zegarek i widzę, że nic nie zwolniłem. W tym momencie pomyślałem sobie, że pewnie skończę tuż za pudłem. Ale uśmiechnąłem się tylko pod nosem i biegłem swoje bez nerwowych ruchów, to w końcu dopiero początek maratonu. Kilometry mijają, a ja widzę, że przewaga którą zrobił biegacz rosyjski nie rośnie, a zaczyna maleć. I tak tuż przed połową wracam na 3 lokatę. Mało tego widzę przed sobą kolejnego. Ewidentnie przesadził z tempem i totalnie zwolnił, minąłem go bez problemu już na 23 kilometrze.
Zbliżało się miejsce nawrotki, mijam się z pierwszym zawodnikiem i widzę, że Brytyjczyk wygląda mega dobrze. Rzucamy sobie po okejce i motywującym słowie i lecę dalej. Wiem, że na zwycięstwo nie ma szans, ale zaraz ja nawracam i sprawdzę jak wygląda sytuacja za moimi plecami. Było bezpiecznie, ale chłopaki nadal napierają więc nie ma mowy o odpuszczaniu. Po chwili mijam się też z Leszkiem, przybijamy pione na trasie – to było fajnie motywujące. Mijam kolejnych biegaczy, którzy często krzyczą lub chociaż machają. To miła odmiana znów kogoś widzieć na trasie. Niestety kibiców na całej trasie jest mało, sporo biegania po wioskach i w polach lub po oddzielonym pasie przy ekspresówce. No taki jest klimat tego maratonu, a trasa w zdecydowanej większości nie jest malownicza.
Wracając do biegu. Zaczyna się 30 kilometr. Odbijam w lewo i znów samotność długodystansowca. Do tego zaczynam odczuwać trudny tego maratonu. Mięśniowo robi się ciężko, to efekt zarówno trasy jak i pewnie zrobienia 30tys kroków w sobotę. Zwalniam, ale wiem, że podbiegi w tym momencie są bardzo wymagające i Ci za mną też w tych miejscach zwolnią.
Dobiegam do 35km, pod górkę wychodzi wolniej, ale w dół nadal potrafię dać kilometr poniżej 3’40. Następuje moment połączenia z trasą półmaratonu. Wpadam między tych wolniejszych i zaczyna się seryjne wyprzedzanie. Paradoksalnie to jednak mi nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, pojawił się nowy impuls. Do tego biegniemy już po mieście i pojawiają się kibice. Chwila moment i ostatni kilometr promenadą pomiędzy turystami, którzy idąc bokami tworzyli wielki szpaler. Jeszcze krótki podbieg, łuk, zbieg i ostatnie metry do mety. Wbiegam mega szczęśliwy.

Moje pierwsze podium w maratonie.

Na trudnej trasie, w samotnym biegu robię swój drugi wynik w życiu – 2:37:20 Wychodzę ze strefy mety, wpadam w objęcia mojej Pauli, jest super! Czekamy na Leszka, ten wpada na metę również ze swoim drugim wynikiem 3:02. Przebieram się, dekoracja i można świętować 🥳 Jeśli doczytałeś do tego miejsca, to wielkie dzięki! Wiem, że wyszło długawo, ale mam nadzieję, że czytało się znośnie

Wyniki

Powiązane Posty