Łódź Maraton Dbam o Zdrowie – wcale nie taki płaski – relacja Artura Ciepłuchy

Do maraton szykowałem się od stycznia. Plan – złamanie 3.20. Pogoda sprzyjała, wszak zimy nie było, więc plan w 90% zrealizowałem. Niestety, jak co roku na przełomie lutego i marca pojawiła się grypoanginozapalenieczegośtam – czyli bliżej niesprecyzowana choroba. Uciekło ponad 2 tygodnie normalnych treningów. Łodzi nie lubię, choć studiowałem i mieszkałem w sumie 7 lat. Jakoś nie było mi po drodze również biegowo, ale zdecydowałem się, że wiosenny maraton docelowy będzie w Łodzi. Znajomi chwalili trasę – że szybka i w sumie warto spróbować.

Sprawdziłem więc sobie trasę w internecie i wyglądała zachęcająco. Na ok. tydzień przed startem kolega Mirek uświadomił mi, że trasa, na którą patrzyłem, to trasa z 2013 r., a ta aktualna to „Himalaje” w porównaniu chociażby z Warszawą. Ale nic, czasu na reakcje nie było W końcu, pomyślałem – jak się zaliczyło maraton w Lublinie – nic człowiek nie złamie. A i treningi na sieradzkiej dojazdówce do s-8, pełne wiaduktów, powinny swoje zrobić.

Maraton połączony był z biegiem na 10 km. Pojechaliśmy grupą – jako Stowarzyszenie Grupa Biegowa Sieradz biega. Część z nas biegła maraton, część dystans 10 km. Biegliśmy dla Fundacji Dbam o Zdrowie.

Rozgrzewka lekka, niemal żadna. Kilka minut delikatnego rozciągania, 200-300 m truchtu. Pogoda dobra – plus 8 na starcie, lekki wiatr. Samopoczucie kiepskie, to i owo pobolewa – jak zawsze przed maratonem. Po starcie przestaje – jak zawsze. Planowane 3.20 wymusza bieg w tempie średnim 4.43-4-44. Pierwsze kilometry zgodnie z planem, z czasem biegnę coraz szybciej, zdarza się 4.38, 4.35. Na 10 km – 46.13. Trochę za szybko, ale czuję się dobrze. Biegniemy w pierwszej fazie wśród kamienic – Północna, Piotrkowska, później Kopcińskiego i w stronę Łagiewnik. Mieszkałem tyle lat w Łodzi, ale w rejonach Łagiewnik nigdy nie byłem. Zaskoczyła mnie więc skala trudności, jaką tam napotkałem –był moment, że pomyślałem – „oho, jak w Lublinie”, będzie ciężko. Ale mimo trudności tego fragmentu – tempo utrzymane. Na połówce – 1.38.15, więc ciągle tempo poniżej 4.40 i wynik w granicach 3.16 – 3.17. Ale ciągle nieco za szybko. Wyprzedzam kolegę Tomka, który zalicza toj-toja. Nie przeszkadza mu to dogonić mnie po 2-3 kilometrach, zaś cały maraton ukończyć ponad 4 minuty przede mną.

Wbiegamy na Włókniarzy, gdzie czeka nas długa prosta. Łapię równe dobre tempo. Dobiegamy do 30 km i pierwszy raz mijamy Arenę. Tempo ciągle przyzwoite. Zmęczenie jednak narasta. Czuję w kościach, ze zbliża Się TEN moment, że zaczyna się w końcu maraton, że mówi „ a teraz kolego, pokaż co tam sobie wytrenowałeś przez tę zimę, pokaż co masz w głowie”. 31 km – tempo zaczyna lekko spadać. Nie ma typowej ściany, nie wytracam po pół minuty czy minuty na kilometrze, ale stopniowo po sekundzie, dwie na kilometrze z 4.40 schodzę do 4.58. Trwa to do mniej więcej 39 km. Na 36 km znów mijamy Arenę. Znów z niewłaściwej strony. Meta jest w linii prostej tuż tuż, ale trasą to jeszcze 6 długich kilometrów. Trasa lekko puszcza w ostatniej fazie. Zerkam na zegarek, widzę, że tempo spadło, staram się przeliczyć, czy dam radę zmieścić się poniżej 3.20. Wychodzi, że powinienem, ale nie wiem, czy nie złamie mnie gdzieś na 40 km. Nie łamie. Mało tego – ostatnie 2 km znów przyspieszam, znów wchodzę na 4.40-4.45. Boli wszystko, ale pociesza myśl, że już blisko, widok Areny też motywuje. Wpadam do hali, krótki sprint od mety i udaje się! 3.19.20. Radości nie ma, zmęczenie ma pierwszeństwo. Powoli, bardzo powoli dochodzę do siebie. Gdzieś migają znajomi, widzę żonę i syna. Po 15 minutach zaczynam w miarę trzeźwo myśleć.

Wnioski:

Bieg udany, organizacja dobra, trasa trudna.

Teraz czas na regenerację i w głowie pomysł na start w maratonie krakowskim. Będzie raczej ciężko, bo lewe kolano nieco ucierpiało.

Pozdrawiam

Artur Ciepłucha

Grupa Biegowa „Sieradz biega”

Powiązane Posty