Korona Pabianice na Maratonie Gór Stołowych

W sobotę 7 lipca w miejscowści Pasterka w Górach Stołowych o godzinie 10 rozpoczął się najtrudniejszy polski maraton. Do pokonania mieliśmy trasę o długości ponad 42 km. O trudności biegu decydował jednak nie tylko dystans, który dla wielu sam w sobie wydaje się niewyobrażalny ale również wiele podbiegów i zbiegów. W sumie mieli do pokonania ponad 2500 m przewyższeń (profil trasy ). 

Meta zawodów usytułowana była na Szczelińcu przy schronisku turystycznym PTTK, tak więc na sam koniec uczestnicy biegu musieli jeszcze pokonać 665 stopni, którymi prowadziła droga na szczyt. 

Trasa poprowadzona była w większości górskimi szlakami, tak więc nie brakowało skał, korzeni, powalonych drzew, czy błota. O skali trudności biegu niech świadczy czas osiągnięty przez zwycięzcę – Pwała Krawczyka z Krakowa, który jako jedyny zameldował się na mecie przed upływem 4 godzin (3:57:27). Najszybsza z pań potrzebowała na to prawie godzinę więcej. Dla porównania w wiosennym maratonie w Łodzi zwycięzca biegł jedynie 2 godzin i 11 minut. 

Dodatkowo słoneczne i parna pogoda utrudniała zadanie jakie mieliśmy. Miachł, Arek i Marek wystartowali z plecakami, w których mieli zapas wody na przynajmniej 10 km, ja zdecydowałem się na pas z bidonami. Punkty z napojami rozmieszczone były co 10 km oraz dodatkowo na 35 km po wspinaczce na Błędne Skały skąd dokładnie widać już było metę – Szczeliniec. Muszę szczerze przyznać, że jak z Błędnych Skał zobaczyłem jak daleko jest jeszcze do mety, to zacząłem się zastanwawiać, czy zmieszczę się w limicie 8 godzin. 

Na lini startu stanęło 386 zawodników, bieg ukończyło 355. Dla wielu niesety trasa okazała się za trudna. W śród startujących było 9 osób z naszego miasta i okolic, w tym nasza czwórka z Korony. Do mety z nas najszybciej dobiegł Michał Pawlak (6:46:30) później Arek Jaksa (7:06:53), a następnie Rafał Andrzejczak (7:17:39) i Marek Pawlak (7:50:06). 

O 17:40 (dwadzieścia minut przed zamknięciem mety zaczęliśmy się mocno obawiać o Marka, czy zdąży przed limitem czasu. On jednak jak zawsze spokojnie z bezpiecznym zapasem 10 minut zameldował się na szczycie Szczelińca. Ogromne zmęczenie, ale równocześnie radość i satysfakcja z pokonania tak trudnej trasy towarzyszyła nam na mecie. Michał z Arkiem zaraz zaczęli gasić pragnienie „złocistym izotonikiem” :). 

Dla nas wszystkich był to pierwszy bieg górski. Bieg… no właśnie Arek słusznie zaczął się zastanawiać gdzie kończy się bieg, a zaczyna rajd. Tutaj naprawdę chyba nikt nie pokonał całej trasy biegiem. Myślę, że większość uczestników, w tym również my strome zbiegi, podejścia oraz nawet płaskie odcinki porośnięte korzeniami, skałami czy powalonymi drzewami pokonywalismy szybkim marszem. 

No cóż bieg się skończył, trzeba się zastanowić co dalej. W przyszłym roku znowu Maraton Gór Stołowych, a może inny górski bieg ?? W tym momencie nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Chyba wielkim fanem takich rozrywek nie zostanę. Wolę jednak tradycyjne biegi „po płaskim”. No ale od czasu do czasu trzeba sobie urozmaicić nasze bieganie, tak więc niczego nie wykluczam.

źródło:

www.koronapabianice.pl

Powiązane Posty