König Ludwig Lauf 2022 – dwa w jednym Macka Tracza

Maciej Tracz: To nie tak miało wyglądać. Plan był ambitny i całkiem realny do realizacji. Wspólny wyjazd z Janem Antochowskim i Tomkiem Opalińskim do Włoch na bieg Marcialonga. Stamtąd mieliśmy bezpośrednio pojechać do Niemiec na König Ludwig Lauf. W tym drugim przypadku zapisałem się na dwa biegi. Pierwszy, rozgrywany w stylu dowolnym, miałem przejechać dla zapoznania się z trasą i przetarcia przed niedzielnym klasykiem. Podczas drugiego z niemieckich biegów miałem dać z siebie wszystko i zaszaleć.

Na tydzień przed włoskim zawodami, w sobotę, udało mi się zrobić trening na biegówkach w Pabianicach, a w niedzielę wystartowałem w zawodach organizowanych w centrum Polski. Było miło, wskoczyłem nawet na podium. Po przyjeździe do domu, okazało się, że moja żona ma pozytywny wynik testu na obecność koronawirusa. Nie chcąc ryzykować, pojechałem się również przetestować. W poniedziałek 24.01.2022 r. otrzymałem wynik, który był pozytywny i cały plan legł w gruzach. Po raz kolejny musiałem się pożegnać z wyjazdem do Włoch. Może w przyszłym roku się uda. Jak się mawia: do trzech razy sztuka. Zobaczymy.

10 dni izolacji, całkowity brak ruchu, ogólne zniechęcenie i rozczarowanie zaistniałą sytuacją, próba ułożenia kolejnego planu na zdobycie ostatniej pieczątki w Paszporcie Worldloppet i uzyskanie upragnionego tytułu Worldloppet Master. W sumie powinno było się to udać w 2020 roku. Wówczas miałem 9 pieczątek i wydawało się, że to prestiżowe wyróżnienie było na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło „tylko” przebiec jeden z biegów, w którym jeszcze nie startowałem. Co to dla mnie? Pestka.

Z odległych Chin, tuż po naszym powrocie z zawodów Vasaloppet China, zaczęły płynąć niepokojące informacje o jakimś tam wirusie. Wiadomo, Chiny to odległy kraj, wirus jest tylko lokalny, nie ma co się bać. Zapisałem się na König Ludwig Lauf. Na kilka dni przed biegiem organizatorzy odwołali imprezę ze względu na brak śniegu. OK, może dam radę i pobiegnę w innych zawodach. Patrząc na kalendarz uświadomiłem sobie, że łatwo nie będzie. Stany i Kanada odpadły ze względu na koszty. W zasięgu pozostały Rosja, Szwajcaria i Islandia.

W międzyczasie odwołano kolejne europejskie biegi z powodu niewystarczającej ilości śniegu. Coraz więcej osób w Europie zaczęło chorować. Zrobiło się nerwowo. Do Rosji nie pojechałem ze względu na zbyt skomplikowaną logistykę. Pozostałe imprezy odwołano ze względu na pandemię.

W 2021 roku, w okresie zamknięcia poszczególnych państw, z 20 imprez zaliczanych do cyklu Worldloppet zorganizowano tylko 3 czy 4, które były tak obwarowane restrykcjami, że w zasadzie udział w nich był niemożliwy. Biegaliśmy wirtualnie w Polsce, na nartach bądź na nartorolkach.

Optymistycznie zaczął się kolejny rok. Delikatna zmiana organizacji imprez i nieco mniej restrykcyjne przepisy spowodowały, że biegi narciarskie wróciły. Drugie podejście do Woch i trzecie do König Ludwig Lauf. Teraz musi się udać. Jak pisałem wcześniej, z wyjazdem na Marcialonga znowu się nie udało. Po 7 dniach w izolacji, zacząłem kombinować i wymyśliłem, że w sumie przy odrobinie szczęścia i dobrej logistyce mógłbym dotrzeć na zawody do Niemiec. Moja izolacja kończyła się w czwartek 03.02. 2022 r, pierwszy z biegów był w sobotę 05.02.2022 r. Miałem dzień na dotarcie i chwilkę na odpoczynek przed zawodami.

Wyjechałem z domu o 9:15. Pierwszy przystanek zaplanowałem w Krakowie ponieważ jeszcze przed imprezą, chciałem wymienić narty w sklepie. Później miałem się spotkać z Bartoszem Bierowcem (niedowidzącym narciarzem) i o 19:00 planowaliśmy wspólną podróż autobusem do Monachium. Następnie przesiadka na pociąg i po 25 godzinach podróży znaleźliśmy się w Oberammergau w miejscu Mety zawodów. Do hotelu, odległego o 25 km, dotarłem po 30 godzinach podróży. Szybki odpoczynek, wyjście na kolację, a następnie przygotowanie nart.

Następnego dnia, w sobotę 05.02.2022 r., start biegu zaplanowano na godz. 10:00. Tuż przed nim musiałem jeszcze dokończyć przygotowanie nart. Tutaj pomogli mi Tomasz Opaliński i Jan Antochowski. Styl dowolny to nie jest mój konik. Nie wziąłem nawet nart i butów do „łyżwy”. W międzyczasie delikatnie zmieniłem taktykę. W środę, tuż przed wyjazdem, otrzymałem telefon z przychodni. Niezmiernie miła lekarka, gdy dowiedziała się, że następnego dnia po skończeniu izolacji wyjeżdżam na zawody narciarskie odbywające się w sumie na dystansie prawie 90 km, była bardzo zdziwiona. Chciałbym zobaczyć jej minę, kiedy ją o tych planach informowałem. Uzgodniliśmy, że dla mojego dobra nie będę się zbytnio forsował. W sumie nie wiadomo, jakie zmiany korona wirus spowodował w moim organizmie.

Ustawiłem się na końcu stawki i od samego początku biegu zacząłem wolno przemieszczać się za tłumem narciarzy. Postanowiłem się nie ścigać tylko dojechać do mety. Tak spokojnego biegu jeszcze nie miałem. Pogoda wręcz idealna. Lekki mróz i piękne bezchmurne niebo. Trasa tych zawodów była bardzo łatwa technicznie. Kilka podjazdów i niezbyt trudne zjazdy powodowały, że kilometry nieśpiesznie uciekały. Jak się okazało do pokonania mieliśmy dwie takie same pętle.

Właściwie na trasie od czasu do czasu spotykałem pojedynczych narciarzy. Kilkukrotnie mijałem „gościa” z przypiętą do pasa biodrowego laleczką, czasem on mnie wyprzedzał. Z tyłu głowy miałem myśl, żeby nie przyśpieszać i jechać tak, by się nie zmęczyć za bardzo. Mimo, że bieg był rozgrywany w stylu dowolnym, to na dość długich odcinkach pojawiały się tory do klasyka, z których chętnie korzystałem. Ostatnie trzy kilometry biegu wiodły doliną w której wiatr smagał twarz i dość mocno spowalniał narciarzy. Na tym odcinku jechało się po kaszkowatym, rozjechanym przez „łyżwiarzy” i sypkim śniegu bez torów. Łatwo nie było.

Na metę wjechałem z czasem 03:17:46.5. Tu przywitali mnie znajomi i przyjaciele, z którymi jeżdżę na zawody z Cyklu WL. Na mecie również czekał Gunar z biura wraz z dyplomem potwierdzającym uzyskanie tytułu Worldloppet Master. Tuż po mnie wjechał na metę kolega z przypiętą do pasa maskotką. Jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się że Mark Raderstorf z USA, również uzyskał tytuł WL Master. W normalnych czasach pewnie padlibyśmy sobie w ramiona i wyściskali. Teraz mogliśmy tylko przybić piątkę, napić się szampana i założyć maseczki.

Przez chwilę byłem naprawdę szczęśliwym i spełnionym człowiekiem. Siedem lat starań, wyjazdów i startów. Kilkaset kilometrów na trasach narciarskich. Kilkadziesiąt tysięcy kilometrów w podróżach. Czy było warto? Dla mnie na mecie odpowiedź była jasna. Tak, było warto.

Wieczorem kolacja z Janem i Tomkiem, a także delikatne świętowanie. Nie mogliśmy przesadzać. Następnego dnia czekał nas wszystkich bieg w stylu klasycznym. Po posiłku przygotowuję narty dla naszej trójki i podejmuję decyzję, że w niedzielnym biegu pojadę jako asystent Bartosza Bierowca. Trasę już znam i chyba dam radę. Choć nigdy wcześniej nie byłem przewodnikiem na zawodach narciarskich, to doświadczenie w pracy z osobami wymagającymi asysty mam spore.

W dniu zawodów znowu ustawiam się z tyłu, tym razem nie sam. Spokojnie ruszamy po sygnale. Niemal cały czas „gadam” do Bartka. Co chwilę się odwracam i kontroluję czy wszystko w porządku. Tempo naszego biegu jest całkiem fajne. Trasę pokonujemy nadspodziewanie łatwo i bez większych problemów. Trochę rozmawiamy ze sobą, trochę ze znajomymi z Polski, którzy mają podobne tempo. W pewnym momencie pozdrawiamy Halinę Olejniczak jadącą około 1,5 km przed nami. Pogoda jest wyśmienita. Tory na całej trasie idealnie przygotowane. Nic tylko jechać. Mam sporo czasu by delektować się widokami. Na ostatnich kilometrach staram się wycisnąć z Bartosza ile się da. Motywuję go do szybszej jazdy i nawet jestem w tym skuteczny.

Znowu ostatnie 3 km są pod wiatr. Bartosz daje sobie świetnie radę. Prosi mnie tylko o uwagę na ostatnim mostku, tuż przed wjazdem na stadion. Rzeczywiście może mu sprawić nieco kłopotu. Gdy wjeżdżamy na feralny mostek mijamy się z innym biegaczem, który niemal spycha Bartosza z trasy. Coś tam do niego krzyczę. Na szczęście skończyło się tylko na zachwianiu i wybiciu z rytmu. Na metę docieramy z czasem 04:38:10.3. Tym razem kolega ma swoją chwilę chwały. To był dla niego ósmy bieg z Cyklu. Zostały mu jeszcze dwa. Ciekaw jestem ile czasu mu to zajmie.

Wieczorem z Janem i Tomkiem świętujemy wspólnie ukończenie kolejnych zawodów i rozmyślamy nad przyszłością. Dla mnie w Niemczech zakończył się pewien etap. W tej chwili na spokojnie i bez „spinki” mogę myśleć o kolejnych startach. Jak się już wsiąkło w pewien sposób życia, jak się ma jakieś hobby czy pasję, staje się to pewnego rodzaju „narkotykiem” czy też „stymulantem”. Wszystkie przeszkody, jak widać, da się pokonać. Czasem na realizację marzeń potrzeba po prostu więcej czasu i szczęścia.

Powiązane Posty