Maraton Warszawski na … urodziny – relacja Mariusza

To było moje drugie podejście do maratonu. Pierwsze w zeszłym roku zakończyło się totalną klęska, błędy treningowe – zbyt duży kilometraż do stażu treningowego i była kontuzja. Tym razem podszedłem do sprawy mega jak umiałem profesjonalnie. Trening dostosowałem do swoich możliwości, robiłem całe 14 tygodni dużo siły biegowej i dużo ogólno rozwojówki. Wszystko szło jak z płatka, ale 2 tygodnie przed maratonem załapałem od synka infekcje i ciężko było…Próba wyjścia na dwór na jakikolwiek rozruch kończyła się duszeniem i kaszlem.. Więc postanowiłem postawić wszystko na 1 karte, zero biegania do 28.09.2014 i zobaczymy co będzie, nie miałem nic do stracenia, najważniejsze wyzdrowieć. Poskutkowało, kaszel zniknął, tylko katar się utrzymywał, maraton się zbliżał.   Wyjechałem z Łodzi dzień wcześniej i miałem zapewniony nocleg w szkole obok stadionu narodowego. Jak dotarłem na stadion trwały targi sportowe, Yared Shegumo biegał po bieżni i się do wszystkich uśmiechał, super atmosfera, dużo ludzi, kilka języków słychać wszędzie, japoński, hiszpański, francuski…Wszędzie entuzjazm i radość 🙂 Noc nieprzespana przez bolącego zęba sprawiła, że miałem już w ogóle wątpliwości co będzie po starcie…Przed godz 9 ustawiłem się w swojej strefie startu i ruszyliśmy. Pierwsze 10 km pobiegłem zachowawczo i wolno słuchając swojego organizmu. Wszystko było ok, po 11 km przyspieszyłem i biegło mnie się wspaniale, całe stare miasto przemknąłem nawet nie wiem kiedy. Pełno ludzi na trasie, wszyscy dopingują, motywują hasłami na banerach. Jeden gość zapadł mi w pamięć, mijałem go kilka razy na trasie, jechał wzdłuż niej z napisem na dużej tekturze „wszyscy jesteście szurnięci…szacunek:)” Zawsze uśmiechałem się od ucha do ucha jak go widziałem. Na trasie było wspaniale, spotkałem i zagrzewałem też do walki biegaczy z Grotnik, którzy w liczbie 3 osób wspólnie biegli. Do 34 km było w miarę ok, superkompenacja przyniosła skutek, glikogenu wystarczało na razie, pilnowałem nawodnienia i węglowodanów i szło dobrze. Po 35 km nadszedł lekki kryzys, ale biegłem dalej tylko tempo spadło, największy kryzys był na 39 km przed Mostem Poniatowskiego, nogi były jak z betonu. W pewnym momencie dobiegł do mnie chłopak i mówi „co Ty robisz” i nie myśląc za długo opieprzył mnie, że teraz na końcu puchnę…”co jest pompa, w gumy walisz dalej!” krzyczał. Podziało złapałem tempo i biegłem na totalnej rezerwie, wpadłem na stadion, a tam już tylko euforia i radość, sprintem do mety, ręcę do góry i krzyk jest!!! Wynik w debiucie swoim w maratonie 3,58 netto, przed swoimi 36 urodzinami nie mogłem sobie zrobić lepszego prezentu, końcówka trochę bolała, ale ból mija, a duma jest wieczna:)
Pzdr dla wszystkich Mariusz

Powiązane Posty