Bartłomiej Sobecki: Konrad, jesteś bardziej biegaczem czy fotografem?
Konrad Ciężki: Kurde, nie wiem, serio. Nie chcę podejmować próby określenia się, że bardziej jestem tak, niż tak. Lubię biegać. Lubię fotografować biegi. Czasem jedno bardziej wolę od drugiego, ale to tylko kwestia tego, że mam chęć fotografować, bo bywam biegowo przetrenowany. Albo chcę pobiegać, gdzieś wystartować, bo chwilowo mam dość robienia zdjęć i ich późniejszej, często długotrwałej obróbki. Z odpowiedzią na postawione przez Ciebie pytanie tak naprawdę borykam się od blisko sześciu lat i wciąż nie znam na nie odpowiedzi. To wychodzi często wtedy, gdy z moją życiową partnerką Pauliną (Paulina Zduńczyk druga na 110 km podczas Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich!) planujemy udział w jakiś zawodach, wtedy za każdym razem mam ten dylemat: pobiec czy fotografować. Z jednej strony mam ochotę wystartować, doświadczyć ultra-zmęczenia, chłonąć atmosferę zawodów jako biegacz, może powalczyć z kimś na trasie. Z drugiej jednak strony mam wyobrażenie, a może lęk, że biegnąc nie zarejestruję wielu pięknych widoków, w które opakowane są górskie biegi, że nie utrwalę, że nie dostrzegę zmęczenia i emocji wyrysowanych na twarzach uczestników, bo może to dziwne, ale lubię patrzeć na biegaczy przez perspektywę obiektywu i czytać to co się z nimi dzieje. Biegnąc skupię się na trasie, wyzwaniu, nie na ludziach, z którymi ją wtedy dzielę. Czasami też wprost zazdroszczę obsługującym imprezę fotografom, że to oni uwiecznią ów kadr, a nie ja. Zatem na to pytanie odpowiem w ten sposób, że jestem po prostu biegającym fotografem, fotografikiem. A że dla mnie doba jest notorycznie zbyt krótka, to nawet jestem zabieganym fotografikiem (śmiech).

B.S.: Jak to się stało, że zacząłeś pojawiać się na biegach z aparatem?
K.C.: To była tak zwana potrzeba chwili. Biegową przygodę rozpocząłem jakieś 12 lat temu i przez pierwszą połowę tego czasu momentami bywało tak, że startowałem wszędzie, gdzie się dało. Bez znaczenia czy były to duże czy małe zawody, czy z trasą atestowaną czy bez. Każdy weekend to był jeden lub dwa biegi z moim udziałem. No i wtedy, jeżeli dobrze pamiętam, to pamiątkowe zdjęcie z biegu było głównie wtedy, gdy na zawodach pojawił się fotoreporter z lokalnej gazety i miało się to szczęście, że na trasie „ustrzelił” właśnie mnie. A że bieganie nadal nie jest specjalnie atrakcyjne dla mediów to i wtedy ze zdjęciami bywało różnie, bo dla biegowych organizatorów nie było to chyba ważne, żeby wynająć fotografa. Dziś już to znacząco się zmieniło i nawet sami uczestnicy poniekąd wywierają presję, że zdjęcia muszą być. Ale nie o tym teraz. Tych kilka lat temu, owszem, pojawiali się też na zawodach dobrzy ludzie, którzy z pasji do robienia zdjęć chwytali za aparat i jakieś kadry popełniali. Później, gdzieś, udawało się te zdjęcia odnaleźć w internetach. I była pamiątka. Jakaś. Ale to wszystko co przed chwilą opowiedziałem to sytuacje z lokalnego podwórka, czyli z biegów w Łodzi i regionie kilka dobrych lat temu. Mój odbiór ówczesnych zdjęć totalnie zmienił się, gdy pierwszy raz wystartowałem w biegu górskim i miałem to szczęście, że załapałem się, że uwieczniono mnie w oficjalnej fotorelacji, przygotowanej przez profesjonalnego fotografa. To był chyba nawet pewien szok, że zdjęcia z biegów mogą być tak atrakcyjne, czyli jak wymuskana pocztówka, gdzie w tle piękny widok, a na pierwszym planie ładna sylwetka biegacza. Zdjęcie, którym człowiek aż chce się pochwalić, pokazać je innym. Te ówczesne łódzkie obrazki bardzo odstawały od tego. A jako, że fotografia przewija się też w moim życiu zawodowym od bardzo dawna, to pomyślałem wtedy, że mając pewne umiejętności i dostęp do przyzwoitego sprzętu fotograficznego, to w ten oto sposób mogę dać siebie lokalnej biegowej społeczności, coś do niej wnieść. W ten sposób 6 lat temu podczas biegu po Lesie Łagiewnickim wymyśliłem projekt, który nazwałam: Zabiegany Fotografik. Za cel postawiłem sobie wtedy, że chcę biegaczom robić takie zdjęcia, na których będą się sobie podobali. Nie, że z podwiniętą nogą, cieknącą po buzi śliną, pogiętą z wysiłku sylwetką. Choć i takie zdjęcia mają wartość, bo to reportaż, czyli pokazanie jak faktycznie jest. Ale ja chciałem i nadal chcę, żeby biegacz na moich zdjęciach był może nie perfekcyjny, ale na pewno pokazany tak, że ten obraz sprawi mu przyjemność, że spodoba się sobie, że będzie miał pamiątkę. Dlatego sporo czasu poświęcam na postprodukcję, czyli przebranie zdjęć, wybranie tego jednego najlepszego w mojej ocenie i wizualne dopieszczenie tego obrazu. Nie ma we mnie zgody na to, żeby publikować jak leci wszystkie zdjęcia z karty pamięci. Uważam, że nie można robić tak z szacunku do uwiecznionych na zdjęciach, ale i dla swojej pracy.

B.S.: Wiem, że jako biegacz preferujesz imprezy trailowe/górskie, a jak wygląda to od strony fotografii, na jakich wydarzeniach najbardziej lubisz robić zdjęcia?
K.C.: To pytanie zawiera też odpowiedź, ale chętnie to rozwinę. Otóż nie jestem jakimś mega szybkim biegaczem i raczej już nie będę. Mimo, że konsekwentnie wykonuję trenerskie zalecenia, to niestety mam też wymagającą pracę, a także inne zobowiązania i ułomności, które sprawiają, że nie mam czasu na prawidłową regenerację, zaniedbuję też kwestie żywieniowe, a każdy biegacz wie, że to bardzo ważne składowe treningu, przygotowań. Podczas tych moich 12 lat biegania kilkukrotnie wywalczyłem też to, że stawałem na podium. Nie tylko w kategorii wiekowej, ale także open. I te doświadczenia, sukcesy pokazały mi, że w biegach asfaltowych nie umiem, a może nie mam odwagi, żeby wyjść ze strefy własnego komfortu, żeby walczyć, ścigać się, pobiec na maksa. Na podium stawałem tylko w biegach trailowych, gdzie to bieganie jest zupełnie inne od asfaltowego, gdzie liczą się inne cechy biegnącego. Tu nie musiałem być mega szybki, a o sukcesie decydowało to, że byłem przez treningi dobrze wybiegany, że konsekwentnie napierałem do przodu, ale nie dałem się podpuszczać, by tracić siły na chwilowe wyścigi. Pewnie za tym stoi też doświadczenie, którego nabrałem przez lata biegania, ale po górach czy w trailu nie da się tak szybko zapierdzielać jak po płaskim asfalcie. Na takich biegach w otoczeniu natury jest mi zdecydowanie przyjemniej, niż na rozgrzanym betonie miasta. To sprawia, że jako biegacz stronię już od miejskich wyścigów. Podobnie jest z biegową fotografią. Od lat noszę w sobie to zauroczenie zdjęciami z górskich biegów, ich pocztówkowym charakterem. Oczywiście nie jest to tak, że odrzucam fotografowanie imprez w mieście. No nie. W takiej zabudowie też da się odnaleźć lokalizacje, dzięki którym zdjęcie staje się atrakcyjniejsze, gdzie tło fajnie współgra z pokazanym biegaczem. Może nawet ma jakiś kontekst i można w ten sposób zbudować fajną narrację. W przestrzeni miejskiej są jednak kosze, znaki i inne elementy architektury, które w mojej ocenie psują odbiór zdjęcia, a może nawet je szpecą. A jak już wspomniałem, lubię ładne obrazki, które później spodobają się sfotografowanym. Dlatego – przyznaję się jak na spowiedzi – zdarza mi się odrzucać reportaż, czyli rzeczywistość i bywa tak, że wymarzę ze zdjęcia kosz, znak, usunę bazgroły na ścianie budynku. Zaingeruję w ten obraz tak, żeby był bliski wymuskanej pocztówce, by te pierdoły nie odciągały uwagi widza od bohatera opowieści. By i miasto w tle wyglądało ładnie. Fotografując biegi górskie, trailowe, tam mam zupełnie inaczej. Często szykując się do zdjęć wyszukuję lokalizacje, gdzie coś się dzieje, gdzie albo tło jest widokowe, gdzie powalone drzewo dopełni kompozycji i podkreśli surowość trasy, gdzie jest większa kałuża, by odbić w niej postać biegnącego. Tego typu rzeczy. Jeśli mógłbym wybierać, to najchętniej fotografowałbym imprezy trailowe, ale pewnie z czasem to by się stało dla mnie nudne, monotonne. Dlatego chętnie jadę na zdjęcia w lesie lub w mieście.

B.S.: Na imprezach z aparatem można spotkać Cię od kilku dobrych lat, zdradź nam jakie było do tej pory Twoje największe wyzwanie fotograficzne ?
K.C.: Pracy zawodowej w to nie mieszam, więc odniosę się tylko do fotografii sportowej spod znaku Zabieganego Fotografika. A tu chyba nie mam czegoś takiego, bo tak naprawdę każdy bieg jest inny i każde zawody są swoistym wyzwaniem. Nawet, gdy dany bieg fotografuję od kilku edycji, gdy już dobrze znam daną trasę. To nadal jest wyzwanie, bo zawsze są inne warunki pogodowe, bo są inne zachowania uczestników, bo zatrudniający mnie organizator stawia wymagania dotyczące lokalizacji czy kompozycji zdjęć, bo muszą one spełniać wskazania sponsorskie i tym podobne. To zawsze jest wyzwanie. Może nie z tych największych, najtrudniejszych, ale jest, bo nadal nie chcę rezygnować z moich ideałów, więc muszę łączyć mój pocztówkowy styl z wymogami zleceniodawcy. Czasem dochodzą też do tego wyzwania w postaci sprzętowej, bo i ten niespodziewanie potrafi wywinąć numer, bo albo coś się może z kartą pamięci zadziać, a to aparat nie wyostrzy lub się totalnie zatnie. Miałem i takie sytuacje podczas realizacji zdjęć na zawodach. Początki mojej biegowej fotografii to była też praca na pożyczonym sprzęcie. Miałem na przykład tę możliwość, że wykorzystywałem do tego powierzony mi przez ówczesnego pracodawcę teleobiektyw, a nie mogłem sobie pozwolić na zakup własnego, bo to wydatek kilkunastu tysięcy złotych. Takie szkło to pewien „must have”, jeżeli chodzi o fotografię sportową. I nadszedł ten czas, że musiałem ów obiektyw przekazać innemu pracownikowi, któremu bardziej był potrzebny. Pech chciał, że stało się to dzień czy dwa przed zawodami, na których miałem zrobić zdjęcia. To było dla mnie faktycznie wyzwanie, bo pojechałem na tę realizację z własnym obiektywem szerokokątnym, który generalnie nie jest dedykowany do utrwalania uniesień sportowych. Musiałem na szybko przebudować ułożony w głowie plan na te zawody, zmienić i znaleźć nowe lokalizacje, które poniekąd uzasadnią użycie szkła szerokokątnego. Tak, to faktycznie było wyzwanie, ale i przede wszystkim dobra lekcja na to, żeby wyjść poza wypracowane schematy i wykazać się kreatywnością. Dziś teleobiektyw nadal jest moim ulubionym szkłem, ale śmiało też sięgam i wykorzystuję szersze ogniskowe podczas fotorelacji z zawodów. Czasem wyzwaniem staje się też kilkugodzinne podejście z plecakiem pełnym sprzętu na szczyt góry, gdzie zamierzam wyczekiwać biegnących, ale nie ma co marudzić (śmiech).

B.S.: A masz jakąś ulubioną imprezę, na którą wracasz robić zdjęcia, a np. za każdym razem Cię czymś zaskakuje?
K.C.: Kurde, no nie, nie mam. Choć serio lubię wracać na te zawody, które już znam. I to jako biegacz, i to jako fotograf. To trochę w myśl jednego z moich ulubionych cytatów z filmu Rejs: „Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Jakże może mi się podobać piosenka, którą pierwszy raz słyszę?”. To tak zwane prawo inżyniera Mamonia (śmiech).

B.S.: Czy według Ciebie osoby korzystające z galerii organizatorów, powinni podpisywać zdjęcia – oznaczać autora na swoich profilach w mediach społecznościowych?
K.C.: Oj… wchodzimy w trudny i chyba delikatny temat, ale jednak bardzo ważny z punktu widzenia fotografa czy organizatora biegu. Tak uważam. Niedawno nawet byliście świadkami, a ja uczestnikiem tego spięcia na Forum Łódzkich Biegaczy, gdzie zawrzało w temacie usuniętego logo ze zdjęcia, które pozyskano z darmowej, oficjalnej galerii z zawodów. Ale nie ma już co grzebać w tym konkretnym przypadku, więc teraz korzystając z danej mi możliwości postaram się mój punkt widzenia wytłumaczyć. Wspominałem już czasy, kiedy zdjęć z zawodów było niewiele. To się jednak zmieniło i dziś bywa też tak, że w Polsce biegacze pod względem fotograficznym są chyba nieco rozpieszczeni. Kto startował poza krajem, ten wie, że tam zazwyczaj trzeba po prostu zapłacić, by pobrać zdjęcia z biegu. Trzeba kupić pakiet zdjęć, na których się jest. U nas po prostu wchodzisz na Facebooka, szukasz się w albumie i pobierasz. Za darmo. I żebym został dobrze zrozumiany, to nie uważam, że jest to złe. Jako biegacz też z tego korzystam. A jako fotograf to sam przecież ogrom zdjęć udostępniam na Facebooku. Wciąż też podejmuję realizacje, za które nie pobieram wynagrodzenia, bo mam ku temu powody. Ale nie o tym teraz. Dziś jest tak, że pobierasz zdjęcie z oficjalnej galerii zawodów i zazwyczaj puszczasz je w dalszy obieg, bo publikujesz w swoich mediach społecznościowych. Dlatego uważam, że tu ważne jest, żeby wstawiając zdjęcie na Instagram czy Facebooka, podpisać jego autora i źródło, czyli pozostawić na zdjęciu logo fotografa i imprezy. Nie wycinać tego, nie wymazywać. Biegacze zdają się o tym zapominać, więc w miarę możliwości staram się tego pilnować. No i tego, żeby moje zdjęcia nie były przerabiane poprzez dodawanie instagramowych filtrów. Choć na to to już chyba w ogóle nie mam wpływu. Po prostu zdjęcia, które udostępniam, są gotowe do publikacji. Tam serio nie trzeba nic zmieniać przed ich publikacją na swoim profilu. Staram się robić te zdjęcia tak, żeby sfotografowana osoba się sobie podobała, więc każde takie Wasze udostępnienie, puszczenie tego obrazu w dalszy obieg jest dla mnie formą uznania. Myślę, że dla organizatora biegu też, bo w ten sposób chwalicie się udziałem w biegu, czyli poniekąd wystawiacie mu dobrą ocenę. Cieszy mnie to, że to co robię się Wam podoba, bo tak to odbieram, gdy pod opublikowanymi zdjęciami piszecie, że dziękujecie za nie. Gdy czytam dobre oceny mojego fanpejdża, gdzie polecacie to co robię, gdy dajecie temu i po pięć gwiazdek. Mega to uczucie, gdy na trasie zawodów słyszę od Was dobre słowo podziękowania, pochwałę. Trudno mi opisać tę wdzięczność, ale to serio dodaje skrzydeł i chęci do dalszego działania, bo dzięki Wam wiem, że warto. To bardzo motywuje. Nie to, że się skarżę, ale ta moja pasja do fotografii biegowej to też spore poświęcenie z mojej strony, bo w tygodniu etatowo pracuję, więc weekendy na zleceniu i późniejsza obróbka… Oby nieskończone były pokłady wyrozumiałości mej życiowej partnerki, Pauliny (śmiech). Ale dobra, skończmy tę rozmowę jakimś konkretem. Wśród Was jest wiele osób, które przynajmniej jedno biegowe zdjęcie zawdzięczają Zabieganemu Fotografikowi. I po to te zdjęcia są. I jest to dla mnie bardzo miłe, gdy później widzę te foty wyświetlane na profilach w mediach społecznościowych. Sporo z Was przy publikacji oznacza mnie w swoich wpisach linkując do moich profili albo po prostu podpisuje mnie jako autora. Za to bardzo Wam dziękuję i proszę, żebyście robili tak dalej. Ale jest też duże grono osób, które wrzucają do sieci te zdjęcia bez informacji o autorze, czyli przekadrowują je tak, żeby wyciąć podpis, czyli zamieszczone na fotografii logo. Nieładnie tak robić… Dlatego pozwalam sobie w ten oto sposób uczulić Was na to i prosić na przyszłość, także w imieniu innych fotografów i organizatorów biegowych, żeby nasze prace pozostały podpisane, bo jest to dla nas ważne nie tylko ze względów marketingowych i prawnych. Dziękuję za Waszą uwagę i do zobaczenia na biegowym szlaku!
