Zurich Marato de Barcelona 2013 – relacja by Marcin Górecki

W niedzielę o godzinie 8.30 miał rozpocząć się Zurich Marato de Barcelona. Z wynajmowanego mieszkania w Barcelonie w dzielnicy Barri Gotic wychodzę około 7.30, wsiadam do żółtej linii metra L4, gdzie w wagonie już jest pełno ludzi w ubraniach biegowych. Uśmiech sam pojawia się na naszych twarzach. Po jednej stacji przesiadamy się w czerwoną linię L1 prowadzącą na plac Espanya, gdzie ma nastąpić start maratonu, w tym pociągu już właściwie są tylko biegacze, całe metro zdominowane, atmosfera niesamowita, ale widać koncentrację i lekkie poddenerwowanie. Na placu Espanya od dwóch dominujący wież, aż do magicznej fontanny Montjuic i dalej jeszcze spory kawałek ulicą w bok, biegacze ustawiają się w swoich wyznaczonych strefach startowych, ogromny tłum ludzi, do startu pozostało niewiele czasu.

Godzina 8.30 – start maratonu, 20.000 biegaczy, rozgrzanych, zapalonych do biegu. Podnosi się wrzawa, krzyk, aplauz i śpiew. W głośnikach „Barcelona” – śpiewa Freddie Mercury, za chwilę ten kawałek przechodzi w „Runway to Hell”… Dużo osób śpiewa….

Startujemy strefami, na początek za samochodem z czasem, puszczona zostaje elita maratonu, mała grupka, z której jeden zawodnik dobiegnie jako pierwszy, a kilku po drodze zejdzie wypełniając swoje zadanie. Pacemakerzy mają ściśle określony cel, biegną mocnym tempem tyle ile mogą, tylko po to, aby pociągnąć jak najlepiej zawodnika, który ma wygrać. Utrzymują mocne tempo od początku do samego końca. Moja strefa, jedna z dalszych, oznaczona szarym kolorem – szara strefa 🙂 – zawodnicy biegnący około 4:00, przesuwamy się do przodu, z kolejnymi krokami w kierunku linii startu, kto jeszcze miał jakąś bluzę, kurtkę na sobie trzymającą ciepło, wyrzuca ją na bok, poza pas startu, bardzo fajnie to wygląda jak z dwudziestotysicznego tłumu stojącego na ulicy, latają na boki ubrania biegaczy.

Startują kolejne grupy, w końcu po około 8-10 minutach moja grupa, docieramy do linii startu i zostajemy wypuszczeni…

Spiker wykrzykuje narodowości zawodników, słyszę „Polska”. Ruszamy… pomiędzy dwoma wieżami, pod wzgórzem Montjuic pełna ulica kibiców, jak się okazuje podczas całego maratonu, wzdłuż trasy nie było wolnych przestrzeni, niewypełnionych kibicami, orkiestrami, hostessami, cały czas nas dopingowali, wykrzykiwali nasze imiona, zapisane na naszych numerach startowych: „Marszin”, „Marin”, „Macin” i wiele innych mutacji…. 🙂 Ruszam bardzo wolno, do toalet przed startem były kolejki, więc zabrałem ze sobą siku… o którym jeszcze później napiszę… 🙂 Obiegamy częściowo plac Espanya, żeby ostatecznie wybrać ulicę kierującą nas w stronę dzielnicy gdzie będziemy obiegać stadion FC Barcelona – Camp Nou. Męczy mnie dużo różnych myśli, od tych fajnych: „Ja tej Beacie pokażę, nie jestem stworzony do biegania, tak? ….”  🙂 (Beata moja siostra jest radiologiem, tak kiedyś powiedziała oglądając moje RTG kręgosłupa jak narzekałem na ból nogi),  „Sylwia znowu we mnie nie wierzy, więc się dziewczyna znowu zdziwi” (Sylwia moja trenerka, powiedziała, że tydzień po Bochni nie mam szans na dobry rezultat), do tych skrajnie niefajnych  „Nie dam rady, przecież w poprzednią sobotę przebiegłem w kopalni w Bochni 48km”, „Kur*** a mogłem poleżeć przed telewizorem”, „Sylwia ma rację, za dużo biorę na klatę” 😉 Czuje cały czas, że mam zapas, że nie jestem wyeksploatowany, że powinno być dobrze, moje serce puka 154 uderzenia na minutę, cały czas mało, jakbym spacerował… jest dobrze, ale jeszcze muszę wyczuć nogi, czy dadzą radę, bo w kopalni nadwyrężyłem prawe kolano. Nagle przy kolejnym kroku ostry ból w prawym kolanie, pare kolejnych kroków stawiam delikatniej…. wszystko wraca do normy… 6km obiegamy Camp Nou, chwytam przy stolikach z napojami butelkę wody, pare łyków i odrzucam na bok, izotoniki planuję przyjąć dopiero na 10 km, wcześniej nie jest to zalecane.

Na około 7km mijam zawodniczkę o imieniu Anna, na koszulce widzę napis „Płocki klub krzewienia kultury fizycznej”, przebiegając koło niej zagaduję „Cześć Aniu” 🙂 a ona na to wybuch euforii „O! nie wiedziałam, że kogoś znajomego tutaj spotkam” hmmm zapomniała, że na numerze startowym ma wydrukowane imię 😉 Po wymianie grzeczności zostawiam ją i prę do przodu dalej.

Koło 10 km przebiegam ponownie koło placu Espanya, mijam Olę z dziećmi, którzy krzykiem mnie zdopingowli do dalszego biegu, bardzo dobrze, bo kolejne myśli, które mnie naszły to, to, że kolejny raz wrócę tu dopiero za 32km…. widzę stoliki z napojami, znowu łapę wodę, ale przeoczyłem izotoniki, troszkę mnie to wybija z rytmu, miały być a nie było, co jest grane? Ale widzę dalej porozrzucane kubeczki na drodze, musiałem ich nie zauważyć… moja wina. Muszę się skoncentrować na 15km, bo będzie źle…

14km mijam Padrerę wg projektu Gaudiego, następna atrakcja to Sagrada Familia. Wrzawa na ulicach nie ustaje nawet na chwilę, dzieci wzdłuż trasy wystawiają ręce, żeby biegacze przybijali im „piątki”. Ogromną radość im to sprawia. Do tej chwili biegłem za flagami 3:45 jednak powoli przesuwam się przed nich, jak się później okazało, uciekłem im z 5 minut, które jednak po 30 km odrobili. Po 15km udało mi się znaleźć izotoniki na stanowiskach żywienia, niesamowite jak na mnie podziałały, czułem jak z każdym łykiem wchodzą mi bezpośrednio w zmęczone nogi, które odzyskują od razu siłę. Dalej już regularnie, nie przepuściłem ich ani razu, udało mi się też dwa razy złapać żel energetyczny, który też bardzo dobrze podziałał na mnie.

16km Sagrada Familia, tłum zaciśnięty, jeszcze większy doping ze strony kibiców, podkręcam tempo, jest fajnie, dziwię się, że cały czas prę do przodu i wszystkich wyprzedzam, startowałem prawie na końcu biegu, miałem stać w sektorze startujących na 4:00 godziny i tak troszkę się przesunąłem na starcie do przodu, wydawało się, że to ja będę wyprzedzany… Po 20km przypominam sobie maraton w Brukseli, gdzie około 25 km odezwało się moje ciało i pokazało wszystkie swoje słabości, ramię, bark, nogi, przypomniały o swoim istnieniu 🙂

Mijam 21.096m półmaraton.

Przemysław Babiasz kiedyś powiedział, że jak się minie to miejsce to jeszcze zostało przed nami 3/4 maratonu 🙂 nie wiem jak on to wyliczył, ale miał rację 🙂 Mój czas w tym momencie to 1:50:46, jeszcze niedawno z takim czasem biegałem półmaratony, a tutaj mam zapas sił na dalszy bieg, niesamowite. Rytm serca – 170bpm, czyli trzymam bardzo dobre tempo, Od połowy dystansu liczy się już kilometry ile jeszcze zostało a nie ile się przebiegło. Jest fajnie.

28km – budynek niebieskie dildo 🙂 na placu les Glories.

Cały czas niosłem ze sobą siku, wielu biegaczy odbiegało na bok podczas biegu załatwiając swoje potrzeby, ja odkładałem to na później, w końcu nadszedł 30km, sprawdziłem czas: 2:37, wyliczam, że jak nic się nie stanie złego, nie będzie ściany, kryzysu to dobiegnę z czasem poniżej 3:45. Bardzo dobry czas, jakbym się zatrzymał na siku, to bym stracił, nie mogę sobie na to pozwolić, postanawiam je donieść do mety. Jak się później okazało, gdyby moja decyzja była inna, nie ukończyłbym tego maratonu. W Brukseli na 32km moje nogi odmówiły posłuszeństwa, pamiętam jak uleciała z nich siła, byłem bezradny, z tempa 5:30min/km spadłem do 7min/km, przestałem wtedy już liczyć na dobry czas końcowy, męczyłem się tym słabym tempem z 2 km aż wszystko jakimś cudem zaczęło wracać do normy, zacząłem przyśpieszać i cholernie zdumiony wróciłem do właściwego tempa. Uświadomiłem sobie wtedy że odżywki, które przyjąłem kilometr wcześniej dopiero zaczęły działać, dlatego tym razem od samego początku pilnowałem punktów żywieniowych.

32km, teraz 2km biegniemy wzdłuż riwiery Barcelońskiej. Najwyższe dwa wieżowce  w Barcelonie.

Jednak już czuję narastające zmęczenie, już koncentruję się na stawianiu kolejnych kroków, przestaję dostrzegać tak wyraźnie jak wcześniej co się dzieje wokół mnie, ale cały czas mam siłę biec, więc jest wciąż dobrze. 36 km mijamy Ciutadella Park i biegniemy pod Łukiem Triumfalnym, dalej w kierunku placu Catalonia i dalej wbiegamy w dzielnicę Barri Gotic gdzie wynajmuję mieszkanie, tu jest znacznie ciaśniej, jeszcze więcej ludzi dopinguje maratończyków, wręcz nas dotykają. Wbiegam na plac przed Katedrą, która jest pierwszym dziełem Gaudiego w Barcelonie – 38km, po chwili wybiegam z tego placu na ulicę koło mieszkania. Może zostać tutaj i już mieć to za sobą? Fajnie by było, ale nigdy w życiu…

Biegnę dalej wzdłuż portu w kierunku pomnika Krzysztofa Kolumba, nie ufamy Kolumbowi, wskazuje zupełnie inny kierunek niż trasa maratonu.

40km – 3:32, kończy mi się siła, ale bardzo się cieszę, bo wiem, że dam radę, będzie życiówka! potrzebuję żel i izotonik, męczę się do punktu żywieniowego po 40km, 100ml napoju i znowu przyśpieszam walcząc ze swoimi słabościami, jest teraz cały czas delikatnie pod górkę, ale wrzawa narasta, tłum krzyczy coś po hiszpańsku w spójnej synchronizacji „Venga! Venga!….” – cokolwiek to znaczy – chwila przerwy i znowu „Venga! Venga!”, to już ze mną zostaje do minięcia linii mety, widzę już wieże na placu Espanya, są jeszcze daleko, ale wiem, że jest dobrze, nie oglądałem się za siebie do tej pory, spojrzałem i widzę flagi 3:45 – są peacemakerzy, startowałem za nimi, później im mocno uciekłem, ale chłopaki jak roboty idą cały czas konsekwentnie równym tempem, ale już wiem, że będę wcześniej, zbieram w sobie siły i jeszcze przyśpieszam na ostatnich metrach. Mijam tablicę 42km, i widzę metę, rozpędzony jeszcze pare osób wyprzedzam i wpadam na metę – 3:43:53 – bardzo ładnie 🙂 a miało być tak źle po kopalni. Miła niespodzianka 🙂

Jak się zatrzymałem za metą, to całe ciało się odezwało, nogi zamarły, zszedł ból kręgosłupa na nogi, nie mogłem się ruszyć…. pierwsza myśl jaka mi przyszła do głowy to nie to, że nie jestem w stanie normalnie iść do przodu, ale to, że dobrze, że nie zatrzymałem się po 30 km na siku, bo tam bym już nie ruszył 🙂

Niesamowitym wydarzeniem które mnie ominęło, byłem wcześniej w tym miejscu to zaręczyny, na 40 km chłopak zrobił dziewczynie niespodziankę, zatrzymał się i wyjął dla niej pierścionek zaręczynowy:

Polecam również dwie relacje filmowe z maratonu:

http://running.es/zurich-marato-barcelona-2013-video-resumen-de-la-carrera

Oficjalna strona maratonu w Barcelonie: http://www.zurichmaratobarcelona.es/

Do zobaczenia w kwietniu na Łódź Maraton Dbam o Zdrowie a później we wrześniu na BMW Berlin Marathon 🙂

Z biegowymi pozdrowieniami

Marcin Górecki

Fan-Run TEAM

mgorecki na lodz.com.pl

Relacje zawodników BIEGAMPOLODZI.PL TEAM z Barcelony 2013:

Zięby na martonie w Barcelonie

Barcelona 2013 – relacja Piotrka „Robina” Szymczaka


 

Powiązane Posty