Zimowa Bitwa o Łódź – moja relacja subiektywna acz chyba pozytywna

Tak jak po słońcu przychodzi deszcz, po letniej sielankowej Bitwie o Łódź nadszedł czas na jej Zimową siostrę, ostrą, twardą, nieustępliwą. Dopiero upór organizatorów i piekielne narzędzia strażaków sprawiły, że poddała się naiwnym biegaczom… tylko na pokaz, tylko na chwilę… Po to, żeby zaraz zaatakować nasze zmarznięte twarze i ślizgające się jak kopytka źrebaka buty ze zdwojoną siłą . 

Ponad setka śmiałków stanęła na linii startu i ruszyła z dzikim okrzykiem wiedziona przez białe auto, które okazało się być naszą pierwszą, nieplanowaną przez nikogo przeszkodą, po tym jak na jego drodze stanął jeden z niezorientowanych klientów Stacji spod znaku Gęsi. Na szczęście szybko wyminęliśmy żelazne przeszkody, wspaniałomyślnie nie skacząc po ich dachach i ruszyliśmy w dalszą drogę, kierowani przez bardzo ogarniętych wolontariuszy (duży plus). 800 metrów na rozciągnięcie narwanej watahy było dobrym pomysłem – zmniejszyło to korki na pierwszych przeszkodach. Trasa bardzo przyjazna – przeszkody terenowe i sztuczne bardzo fajnie dobrane i odpowiednio zróżnicowane. Pozwalały złapać trochę oddechu i wykazać się czymś innym niż tylko szybkimi nogami. W końcu to bieg z przeszkodami, prawda?. Przeszkody plus śnieg i lód na ziemi sprawiły, że słowo Bitwa nabrało większego znaczenia. Walczyliśmy jednak nie tylko z trudną nawierzchnią i przeszkodami. Nowy wymiar cierpienia a dla innych zabawy to kąpiel w przerębli. Co prawda tylko do wysokości pasa ale niektórym udało się pośliznąć zaraz przed wejściem i dokonać zimowego chrztu poprzez całkowite zanurzenie. 

Dwie pętle zmagań, z między innymi wąwozem pełnym opon, siatką, rusztowaniami, strumieniami i wszystkim co dała Matka Natura, wulkanizator i spawacze, wyłoniły zwycięzców, którzy po wbiegnięciu na metę mieli dostęp do ogniska, sutego żuru, herbaty oraz już na terenie obiektu prysznica (bardzo miły element podwyższający komfort po biegu i moją ocenę całej imprezy). Mróz, okoliczności przyrody i prawdopodobnie niemożność wystartowania w biegu udzieliły się spikerowi, który zaczął szukać wśród nas internetowych hejterów wyzywając ich na pojedynek twarzą w twarz. Na szczęście skończyło się na wspólnym zdjęciu i śmieszkowaniu.

Ceremonia rozdania nagród trwała krótko. 3 najszybsze czasy i 3 najlepsze wyniki wśród Kobiet dostały swoje trofea natomiast koronacja drużyn nastąpiła dopiero w czwartek po kilku dniach od biegu. Był to dość dziwny zabieg, sensownie uargumentowany chęcią weryfikacji uczciwości w pokonywaniu przeszkód,. Sprawiło to jednak, że nie mogliśmy cieszyć się zwycięstwem zaraz po upodleniu się w zimowym piekle i stanąć na podium, a potem świętować ile fabryka dała. Na czwartkowe odebrania nagród nie starczyło wielu osobom czasu (praca, treningi biegowe, seriale – to co robią normalni ludzie przez cały dzień, poza weekendem), więc spotkaliśmy się w skromnym gronie w bardzo przyjaznym sklepie Trucht na OFF piotrkowska. (pozdrowienia dla obsługi która wspierała moją chęć świętowania i toastu z pucharów, co przez innych biegaczy zostało odebrane jako patologia i bezczeszczenie świętej statuetki sportowca 🙁  ) Po całej imprezie będziemy mam nadzieję nieść dobrą nowinę… Nowinę, że i z zimy może narodzić się coś pięknego i żywego – Łódź Frozen Battle.

Dziękujemy organizatorom (czekamy na więcej!)  i gratulujemy wszystkim biegaczom którzy stanęli z nami do pojedynku o puchar drużynowy. Następnym razem też nie będzie z nami łatwo. 

Miłosz Świć, Dzik Przewodnik Dzikiego Klubu Academia, zmuszonego do podziału na trzy drużyny – Szlachetne Dziki, Zrywne Knury i Prawilne Guźce

Powiązane Posty