Na już cyklicznym, noworocznym spotkaniu RYSI, jednym z tematów był kalendarz biegów, czyli gdzie i kiedy pojawimy się aby uatrakcyjnić zawody. W czasie dyskusji okazało się że w jednym terminie odbędą się dwa interesujące półmaratony: Pabianicki i Ślężański. Jako że w Pabianicach już niektórzy biegali zdecydowaliśmy że kilku z Nas wybierze się na Półmaraton Ślężański. Był styczeń a więc czasu na przygotowanie do biegu było sporo, a mając na względzie to, że dla czwórki ŚMIAŁKÓW miał to być pierwszy półmaraton, tym bardziej szybka decyzja była jak najbardziej pożądana.
Po wielu tygodniach wreszcie nadeszła chwila gdy dwa samochody na łódzkich numerach pomknęły w kierunku Sobótki. Mieliśmy wolne miejsca w autach ale większość łódzkich biegaczy wybrała niedzielny bieg w Pabianicach i takim sposobem w luksusowych warunkach popijając „łiski” z colą dojechaliśmy około 23 do miejsca przeznaczenia. W zgłoszeniu można było wybrać opcję z darmowym noclegiem na sali gimnastycznej, z której oczywiście skorzystaliśmy. Mieliśmy obawy, czy aby póżny przyjazd nie będzie problemem, ale na miejscu okazało się że oprócz Nas, śpi na sali około 10 osób… trochę zdziwieni bo bieg przecież czterotysięczny… Żeby nie przeszkadzać tym, którzy już byli w objęciach Orfeusza, nocną odprawę przedbiegowo-konsumpcyjną połączoną z degustacją pysznej jarzębinowej nalewki przeniesliśmy na korytarz. W pewnym momencie dołączył do nas Leszek z Krakowa, przemiły, ciekawy człowiek, który jak się później okazało był bardzo znaną osobą w biegowym światku. Miło było, ale bieg coraz bliżej, a więc po pólnocy wszyscy grzecznie kładziemy sie spać i nawet nikt dramatycznie nie chrapał, co jak wiadomo czasem przeszkadza…
Szósta rano, za kotarą biuro zawodów, zaczyna się ruch a więc pozostała drzemka i powolne wstawanie. Mimo że w biegu uczestniczy 4 tysiące biegaczy, biuro zawodów bardzo sprawnie działa, nie ma żadnych kolejek po pakiety, wielu wolontariuszy to dzieciaki, które same pchają się do pomocy… Widać że cała społeczność jest zaangażowana, trochę jak w DOBREJ, tylko na większą skalę.
Start wyznaczony na 11.00. Bieg zaczyna się na rynku, mając chwilę, przy dźwiękach policyjnej orkiestry dętej podziwmy fasady Baru pod Jeleniem i Hotelu żywcem wyjętych z filmów z lat 70 ubiegłego wieku. Naprawdę warto to zobaczyć. Start oznajmia strzał z armaty, organizatorzy nie poznali się że, My, to faworyzowani biali Etiopczycy i nie postawili nas w pierwszej linii …uratowali nas tym samym przed czasową utrata słuchu bo salwa była konkretna…
Zero wiatru, słońce świeci, ale nie za mocno…wymarzona pogoda do biegania. Jako że Sobótka to mała miejscowość więc bardzo szybko opuszczamy jej miłe granice i pędzimy przed siebie mając po prawej stronie widok na szczyt Ślęży, który przez prawie całą trase biegu będzie nam towarzyszył i umilał czas trudu. Po około 2-3 km gdzie trasa była pofałdowana zaczynamy podbieg z kulminacją na 9 km. Początkowo jest bardzo spokojnie, lekko pod górę, ale od 7 km zaczyna się zabawa…Ciekawym urozmaiceniem jest osobna klasyfikacja na najlepszego górala, pomiar zaczyna się właśnie na 7 km a kończy na 9…
Nagrodą za wspinaczkę jest dwukilometrowy bieg w dół…Od 12 kilometra trasa się wypłaszcza,ale Ci, którzy myśleli że to koniec podbiegów przeżyli duuuuże rozczarowanie ponieważ po 15 km teren znowu jest pofałdowany z przewagą podbiegów…Szczególnie dokuczliwy dla zawodników był podbieg między 20 a 21 kilometrem kiedy juz widać było teren na, którym znajdowała sie meta… Ostatnia prosta w dół …nagroda… RYSIE odliczyły sie na mecie w komplecie. Pomimo że wsród zawodników, łodzian nie było zbyt wielu, to warto zazanaczyć że biegł z Nami nasz mistrz świata weteranów.
Polecam wszystkim ten bieg bo organizacja była bardzo dobra choć dwie rzeczy organizatorzy powinni poprawić. Po pierwsze, punkty z wodą na trasie i jedzonko po biegu, bo jak RYŚ Farma powiedział co i ile zjadł w Pabianicach … Ale poza tym wszystko ok, dodatkowym plusem było to, że było wiele miłych dziewcząt, które były brane pod uwagę …
Jak zwykle w tym towarzystwie wyjazd zakończył się wieczornym bólem żuchwy…
Pozdrawiam
Sebastian Seraficki