Rodzina Jagasów na Biegu Katorżnika

W tym, roku ponownie postanowiliśmy wystartować w Biegu Katorżnika ale tym razem bardziej rodzinnie. Zapisy na wszystkie męskie starty skończyły się 15 min po oficjalnym otworzeniu list! Lubliniec-Kokotek przywitał nas piękną pogodą z 28oC temperaturą, wprost wymarzoną do ponad dwu godzinnego taplania się w błocie i wodzie. Pierwszy wystartował o godzinie 10 mój Piotrek w kategorii mikro Katorżnika i tu było pierwsze zaskoczenie. Trasa przygotowana przez organizatorów dla mikro, mini i małych Katorżników była piekielnie trudna od początku, samo błoto od kostek po pas. Wielu rodziców nie przygotowało odpowiednio swych pociech więc i było dużo zabranych przez błoto butów i płaczu dzieci na trasie. Pomimo wszystkich trudów mój Piotrek ubezpieczany przeze mnie czuł się całkowicie bezpiecznie więc i czerpał wielką radość z każdego skoku do błota i im było większe tym większa była jego frajda. Do tego dostał na koniec taki sam medal w wymiarach odpowiednich dla dzieci. W tej kategorii liczy się zapewnienie szczęścia i uśmiechu dziecka ale byli i tacy rodzice co pokrzykując by dziecko przyspieszyło mam wrażenie że leczą własne kompleksy i wirtualnie zapewniają sobie fantastyczną formę.

W głównych biegach o godzinie 12 wystartowała Aga zajmując ostatecznie 24 miejsce z czasem 3h i o 14 wyruszyłem na trasę ja zajmując 9 miejsce z czasem 2h i 18min i pierwszy raz zdobywając srebrną podkowę. By bardziej uświadomić chętnych do startu w przyszłym roku szybko opiszę trasę.

Generalne założenie organizatora co roku trasa do samego końca owiana jest tajemnicą od 10 do 13km ( w tym roku było 13km) Jedno było pewne, śmierdząca woda, szuwary, cuchnące błoto, piach i niezapomniane wrażenia i mega adrenalina przy starcie.

Zaczynamy skokiem do jeziora i biegiem ok. 1,5km w wodzie dalej wyjście i skok do rowu melioracyjnego i dalej ok. 1,5km do kolejnego jeziora i tu już zaczęła się prawdziwa rywalizacja ale i duże utrudnienia. Z jeziora wśród wszędzie owijających się szuwarów dalej do kolejnego rowu melioracyjnego dalej do wciągającego błota i tak w kółko. Bardzo szybko przypomniałem sobie gdzie jest ciepła woda a gdzie zimna, sadzawki i błota czy bagna też mają różne kolory a co za tym idzie i inną temperaturę. Mimo największych chęci nie zawsze udało mi się wskoczyć tam gdzie miało być cieplej. Na trasie jest wiele przeszkód ale najgorsze są te niewidzialne dla nas jak drzewa, korzenie i głazy skryte pod powierzchnią wody, które są na całej długości trasy. O tym jak bardzo są kłopotliwe wiedzą tylko nasze obolałe, całe w siniakach, przecięciach skóry ciała oraz inni uczestnicy, w naszym przypadku wzajemnie z żoną możemy oskarżyć się o przemoc w rodzinie i zagrać w reklamie „Bo zupa była za słona”.

W trakcie biegu zawsze mówimy sobie że to już ostatni raz, jakie licho mnie tu przyciągnęło czy za jakie grzechy grzęznę w tym błocie ale już na następny dzień nie mogę się doczekać kolejnej edycji.

Jest to jak na razie jedyny tak trudny terenowy bieg, ze względu na ukształtowanie i uwarunkowania terenu. Kiedyś startując w biegu Wygasłych Wulkanów myślałem że to niezły hardcore ale Katorżnik pokazał co to znaczy ból, strach i ciągła chęć rywalizacji z własna słabością. Tym którzy zapragną sprawdzić się w takiej przygodzie proponuję na początku spróbować swych sił w Bitwie Biegowej o Łódź jak będzie się podobało można być pewnym że Katorżnik spełni ich oczekiwania.    

Pozdrawiamy

Piotrek, Aga i Radek Jagas

Powiązane Posty