Mens Expert Survival Race – relacja Sebastiana „Rysia” Serafickiego

Jak co roku w październiku mieliśmy zamiar wystartować w Uniejowie. Okazało się jednak, że przypadkiem zapisaliśmy się na bieg w Poznaniu… na tak zwany Mens Expert Survival Race.  Termin ten sam co Uniejów, a że zapłacone od razu (suma godna to stracić żal), więc w niedziele o poranku reprezentacja RYSI w osobach: Sebuś S. i Krzysztof J. wraz z zapleczem medialnym, wyruszyła na spotkanie nowej przygody biegowej. Bieg rozgrywany był na terenie Malty i przyległego do tegoż ośrodka lasu. Można było sprawdzić się na dwóch dystansach: 5km oraz 10 km. Na krótszym dystansie do pokonania było 20 przeszkód, natomiast na dłuższej pętli organizatorzy dołożyli kolejne 10.

Zgodnie z regulaminem biegu większość przeszkód stanowiły zbudowane specjalnie na ten cel utrudnienia mające upodobnić miejsce rywalizacji do miejskiej dżungli. Na dłuższym dystansie organizatorzy wykorzystali także możliwości terenu co na pewno uatrakcyjniło zawody. 

Jako że RYSIE to wojownicy wystartowaliśmy oczywiście na dłuższym dystansie. Uczestników było około 2000, ale aby nie było tłoku na trasie start odbywał się falami – sto osób co 15 min. Przed startem obowiązkowa rozgrzewka i tu pierwsza niespodzianka. Tak na oko, wśród naszej setki oznaczonej kolorem żółtym, 3/4 osób to raczej porządnie napakowani goście i nie mniej ostre dziewczyny. Po wsłuchaniu się w rozmowy zawodników przed startem doszedłem do wniosku, że biegnie tu duża reprezentacja ludzi ćwiczących cross fit itp. 

Bojowe okrzyki przed startem i poszli…Od razu po starcie zasłona dymna, a po 200 metrach pierwsza przeszkoda: bele słomy, czyli do góry, do dołu i biegniemy dalej, przeskakujemy jakieś płotki i w las. Tutaj okazało się, że taktyka spokojnego biegu na początku się nie sprawdziła, bo las przywitał nas bardzo wąską ścieżką wśród totalnego leśnego bałaganu i już na starcie kilka razy ku naszemu zdziwieniu musieliśmy iść. Po dwóch kilometrach pierwsza poważna przeszkoda tj. wejście po linie na wysokość 5-6 m i dotknięcie dzwonka, który latał we wszystkie strony. Wielu zawodników było bardzo zdziwionych, że nie mogą szybko wejść i pobiec dalej, zapomnieli że przed chwilą lecieli 2 km. Po linie bieg stał się mocno przełajowy. Podbiegi po piachu zrobiły prawdziwe spustoszenie wśród naszych rywali. Nam oczywiście też nie było łatwo, ale kilku twardzieli co jakiś czas wyprzedzaliśmy. Biegnąc lasem, w kierunku miejsca gdzie organizatorzy nagromadzili najwięcej przeszkód, musieliśmy przejść  po linie nad rzeczką i czołgać się pod drutem kolczastym. Na szczęście było sucho… na razie. Po wbiegnięciu na teren Malty do pokonania zostały jeszcze 3 km. To tutaj organizatorzy zapewnili najwięcej atrakcji dla biegnących i kibiców. Były do pokonania różne przeszkody, począwszy od małpiego gaju, przez basen z lodowata wodą a skończywszy na ściance wspinaczkowej i zjeżdżalni w błoto… i oczywiście dużo, dużo, dużo błota. Ciekawostką było to, że jedną z przeszkód był żywy kordon Wikingów walących biegaczy tarczami i gąbkowymi mieczami. Niektórym nie było do śmiechu bo chłopy jak dęby. Dziewczyny miały swoje sposoby i akurat TĘ przeszkodę mijały szybciej 🙂 Na mecie każdy uczestnik zamiast medalu otrzymał nieśmiertelnik (miła odmiana). 

I juz po biegu. Trochę szkoda, że nie pobiegliśmy trochę szybciej, bo do złamania godziny zabrakło naprawdę nie dużo. Najważniejsze jednak, że obyło się bez kontuzji, bo na takiej trasie o taką nie trudno. Pogoda na szczęście była wspaniała. Wyobrażam sobie co by było gdyby padł deszcz…

Podsumowując: bieg survivalowy jak dla nas to super zabawa i chyba zabawą zostanie, choć już wiemy, że za rok znów pobiegniemy.

A wyniki dostarczyły satysfakcji: 290 i 291 miejsce na prawie 800 mężczyzn, a w drużynówce 27 na 120.

Sebastian Seraficki RYŚ

(fot. Ewa Hajzer & Stasiu Nowakowski)

Powiązane Posty