Pewien warszawski bloger biegowy ogłosił się weganinem, ponieważ od dwóch dni, jedzenie do domu dowozi mu wegańska knajpa. Idąc tym tropem statystyczny łódzki biegacz może śmiało ogłosić się bogiem, bowiem każdego miesiąca, tydzień przed wypłatą, żyje tylko powietrzem.
Jakaś się taka moda zrobiła, by wpis blogerski postrzegany był, jako dobry – napisany musi być przez harcerza. 
Dobry wpis to taki, który ma dramaturgię zbliżoną do harcobozowej tradycji rąbania drewna na potrzeby polowej garkuchni. Wyjmujesz siekierkę z wiaderka z wodą, lekko stukasz trzonkiem o pieniek, sprawdzając jego poprawne osadzenie. Kładziesz na pieńku klocek drewna, robisz zamach i z premedytacją wbijasz ostrze w samo sedno. Potem odwracasz nabity na ostrze klocek, obuchem siekiery delikatnie uderzasz w pieniek i pierwsze dwie szczapy robią się same. Potem już bez opamiętania walisz siekierą jak popadnie. W zależności od potrzeby mielisz drewno na mniejsze szczapki lub rąbiesz dalej, aż zostaną same drzazgi. Taki jest scenariusz wszystkich tzw. „dobrych” wpisów blogowych.  Miałam powód by popełnić „dobry” wpis i takowy poczyniłam. Wpisu już nie ma. Temat, którego dotyczył był ważny i zupełnie nieadekwatny do formy, w jakiej został podany.
Jakie są wnioski z tego zdarzenia. Wyszło na to, że internet nie jest tak głębokim bagnem, na jakie z brzegu wygląda.
Dziękuję wszystkim czytelnikom „dobrego” wpisu za uszanowanie mojej prośby, dotyczącej komentarzy. Dziękuję za ciche wsparcie, naprawdę spodziewałam się wiadra pomyj na swoją głowę. Przepraszam zaatakowane przeze mnie osoby prywatne, bo teoretycznie mogą robić, co chcą. Pojęcie dobrego smaku i zachowań obyczajnych, dla różnych ludzi ma różne widełki zakresu. Niekoniecznie muszą być takie jak moje.
Na parkrun się odbraziłam.
Nasze hobby biegowe to czysta rozrywka jest, a nie miejsce na teatry. Stosując się to tej zasady i rozluźniając nieco klimacik przed naszym Łódzkim Maratonem – napiszę, biegać nie mogę, bo się popsułam (zapuszczona grypa). To, że nie dam rady strzelić królewskiego dystansu jednym ciągiem z buta, nie zwalnia mnie z aktywności mniejszego kalibru. Już jutro w sobotę, po parkrun i 1500 na Stokach, wieczorem o 21.00 wyruszam z Zieloną Łodzią na 24 godzinny spacer po Wszystkich Łódzkich Parkach (65 km). Jest szansa, że spotkam na trasie tego marszu, większość przedmaratońskich długich wybiegań. Nie odwracamy wtedy wzroku, nie sprawdzamy tętna na zegarku, tylko krzyczymy – Cześć Anka. Na Zdrowiu planowo jestem w niedzielę o 10.00 rano. Co do maratonu, by nie robić specjalnego teatru, ustawię swój prywatny punkt kibicowania, na 13 kilometrze trasy, bezpośrednio przed nieczynną już łyżwiarską podstawówką. Nie będę zapraszała znajomych. Ten maraton strasznie długo się toczy, więc z nudów obiecuję w trakcie kibicowania, zrobić szalik na drutach. Ten wyjątkowy maratoński szaliczek, z później wyszytym napisem TextilCross, będzie dodany do puli nagród losowanych po tym biegu.
Może jeszcze zrobię plakacik: Maratończyk z Łodzi – sam cukier nie sŁodzik.
Można lajkować i komentować.

Powiązane Posty